Witajcie!
Wrzucam drugą część opowiadania. Przyznam szczerze, że nie jestem z niego zadowolona. Moim zdaniem wszystko potoczyło się za szybko. Poprawiałam ten rozdział dwa razy, bo cały czas miałam wrażenie, że jest zły i nadal mam takie odczucia. No cóż, mogę tylko mieć nadzieję, że nie jest aż tak tragicznie. Zapraszam do czytania i wyrażania swoich opinii (które są mi bardzo potrzebne) w komentarzach. Pozdrawiam!
Stałam już jakiś czas w drzwiach frontowych, wypatrując limuzynę, która miała mnie transportować prosto do Hollywood. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, czego się dowiedziałam. Miałam wrażenie, że to wszystko, zaczynając od wczorajszego wieczora, jest jakimś pokręconym snem. Najpierw mój jedyny "przyjaciel" próbuje mnie wykorzystać, a kiedy z trudem udaje mi się uwolnić i myślę już, że umrę zapomniana na poboczu drogi, nagle z opresji wybawia mnie Michael Jackson, we własnej osobie. Tak przynajmniej mi się wydawało. Z nadmiaru emocji trzęsły mi się ręce, ale cały czas powtarzałam sobie, że dam radę. Byłam już całkiem gotowa, aż dziwne, że wyrobiłam się w niecałe dwie godziny. Wróciłam jeszcze po malutką, wieczorową torebkę, którą dobrałam do eleganckiej sukienki i wyczekiwałam przyjazdu auta. Nigdy się tak nie ubierałam. Wolałam podarte jeansy, trampki i bluzę. Miałam wrażenie, że taki ubiór do mnie nie pasuje, nie czułam się w nim komfortowo. Tym bardziej, że nigdy nie lubiłam się wyróżniać, a tu nagle miałam na sobie dopasowaną, czarną sukienkę, typu "mała czarna", nie sięgającą nawet do kolan. Całe szczęście, że było chłodno i mogłam założyć na wierzch moją ukochaną, skórzaną, czarną kurtkę. Dziwnie bym się czuła z odkrytymi ramionami. Zwyczajnie nie lubię pokazywać swojego ciała. Do tego wszystkiego jeszcze te niebotycznie wysokie (jak dla mnie), srebrne szpilki. Moje ciemne włosy nawinęłam wcześniej na wałki, dzięki czemu były ładnie pofalowane. Zastanawiałam się, czy ich nie związać, jednak stwierdziłam, iż wtedy jeszcze bardziej cała uwaga byłaby zwrócona na moje podbite oko i pozszywany łuk brwiowy. Mimo, że starałam się jak najbardziej zakryć to okropieństwo makijażem i tak nic nie pomogło, nawet mocno pomalowane oczy. Postanowiłam więc założyć okulary, może wtedy nikt nie zauważy. Nagle zadzwonił telefon.
- Słucham? - Odebrałam.
- Witaj Liso. Nie mam zbyt wiele czasu i dzwonię tylko, żeby zapytać, czy się nie rozmyśliłaś. - Znowu ten głos.
- Cześć.. Nie rozmyśliłam się, ale głupio mi z tą limuzyną. Nie chcę niczego za cudze pieniądze.
- Nawet nie chcę tego słuchać. Cieszę się, że będziesz. Mam nadzieję, że uda mi się ciebie znaleźć.
- Ale ja tak nie mogę, zrozum.
- Przepraszam, ale muszę kończyć. Jest małe zamieszanie i tylko na chwilę udało mi się wyrwać. Pod budynkiem na pewno będzie ktoś na ciebie czekać i zaprowadzi cię na miejsce. Do zobaczenia! - Odłożył słuchawkę.
No to pięknie... I co ja mam teraz zrobić? Tak po prostu wsiądę sobie do tego auta i odjadę. Świetnie.
W tym czasie usłyszałam jak pod dom podjeżdża mój środek transportu. Zawahałam się, ale po niedługim namyśle postanowiłam jechać, po to, żeby mu podziękować za to, co dla mnie zrobił. Sprawdziłam jeszcze szybko, czy wszystko wzięłam i wyszłam. Stanęłam przed długą, czarną limuzyną, która lśniła w świetle latarń, jak w jakiejś nierealnej bajce. Z auta wysiadł elegancki mężczyzna w garniturze i odsunął mi drzwi, wskazując abym weszła do środka. Weszłam niepewnie do wnętrza pojazdu, wciąż nie dowierzając w to, co się dzieje. W środku były cztery fotele, obłożone jasną skórą. Wyglądały bardziej jak sofa do salonu, niż miejsca dla pasażerów w aucie. Usiadłam i przejęcia zaczęłam łapczywie łapać powietrze.
W czasie jazdy miałam okazję zobaczyć cudownie oświetlone miasta, przez które przejeżdżaliśmy. Siedząc we wnętrzu, z całą pewnością bardzo drogiego pojazdu, bałam się czegokolwiek dotknąć, żeby tylko przypadkiem niczego nie zniszczyć. Prawie czterogodzinna podróż zleciała mi szybciej, niż myślałam. Pewnie to zasługa emocji, które rozsadzały mnie od środka. Wysiadłam z limuzyny, po czym obróciłam się powoli wokół własnej osi, podziwiając pięknie rozświetlone miasto. Fakt, klimat Hollywood jest wyjątkowy, magiczny. Nie da się tego opisać słowami, dlatego trzeba się o tym przekonać na własnej skórze.
Przed budynkiem, w którym za godzinę miała odbyć się uroczystość zbierały się już tłumy ludzi. Nie tylko były tam sławne osobowości, ale też stado reporterów, dziennikarzy, oraz rzesze rozwrzeszczanych fanów, chcących ujrzeć swoich idoli. Nagle podbiegła do mnie jakaś wysoka kobieta, ubrana w elegancką, beżową sukienkę do kostek i czarny żakiet. Na piersi przypiętą miała plakietkę z imieniem i nazwiskiem, jednak migające nieustannie światła reflektorów nie pozwoliły mi dokładnie dostrzec liter.
- Pani Jenkins?
- Tak, to ja.
- Szybko, proszę ze mną. Pani musi wejść tylnymi drzwiami. Musimy pani jeszcze pokazać, co ma pani robić.
- Oczywiście, idziemy.
Kobieta poprowadziła mnie szybko tylnym wejściem do środka. Na korytarzach było mnóstwo ludzi, którzy biegali we wszystkie strony i krzyczeli jeden, do drugiego. Weszłyśmy do małego pomieszczenia, w którym siedział dosyć postawny mężczyzna w garniturze.
- Przyprowadziłam panią Jenkins. - Zwróciła się do niego kobieta.
- A tak, oto pani plakietka. Proszę ją przypiąć na klatce piersiowej po prawej stronie. Teraz Samantha zaprowadzi panią w miejsce, gdzie będzie pani sprzedawać napoje i wszystko pani wyjaśni.
- W porządku. - Odrzekłam.
Samantha zaprowadziła mnie przez zatłoczone korytarze aż do dużych, stalowych drzwi i otworzyła je. Ujrzałam ogromną salę, wyłożoną czerwoną wykładziną, prawie całą wypełnioną miejscami siedzącymi. Po prawej stronie umiejscowiona była średniej wielkości, biała scena, nad którą już przygotowywała się orkiestra. Po całej sali biegała ławica rozgorączkowanych ludzi, którzy sprawdzali, czy wszystko jest na swoim miejscu, jakby od tego wieczora miało zależeć ich życie. Na scenie przygotowywała się para prowadząca całe show, oraz krocie innych osób. Wszyscy byli tak zabiegani, że nawet nikt nie zwrócił na nas uwagi.
Podeszłyśmy do lady, za którą znajdowały się różnego rodzaju napoje, a także przekąski, batoniki. Samantha tłumaczyła mi co mam robić, ale byłam tak rozemocjonowana, że nie do końca docierały do mnie jej słowa. Z resztą, co może być trudnego w sprzedawaniu napojów i przekąsek? Tym bardziej, że pracowałam już w sklepie jako sprzedawca, więc mam o tym jakieś pojęcie.
- Czy już wszystko pani wyjaśniłam, pani Jenkins?
- Tak, na pewno sobie poradzę. Dziękuję.
- Dobrze, w takim razie oddalam się. Goście zaczynają się zbierać, za dziesięć minut zaczynamy! - Pobiegła i wyszła drzwiami, którymi mnie tu przyprowadziła.
Po chwili, kilka metrów dalej, po mojej lewej stronie, dwóch wielkich ochroniarzy otworzyło duże drzwi wejściowe. Do sali zaczęły wchodzić gwiazdy w olśniewających kreacjach. Niektórzy zanim zajęli swoje miejsca podchodzili do mnie, by coś kupić. Jedni byli bardzo mili, inni nawet się w żaden sposób nie przywitali i takich niestety była większość. Nikt nawet nie zwracał na mnie uwagi. Oczywiście to dobrze, tym bardziej, że dzięki temu nikt nie zauważył, jak wygląda moja twarz pod okularami. Każdy rozmawiał, a ogromna powierzchnia sali jeszcze bardziej roznosiła głosy, przez co poziom decybeli wzrastał do maksimum. Starałam się wypatrzeć Michaela, ale nie udało mi się. W końcu wszyscy zajęli miejsca i rozległ się głos: "Prosimy wszystkich o ciszę. Uwaga, zaczynamy. Kamera, akcja!"
Wielkie show się rozpoczęło. Zabrzmiała muzyka, na scenę weszła kobieta w zielonym, błyszczącym stroju, a razem z nią mężczyzna w garniturze. Z uśmiechami na twarzach zaczynają wstępną przemowę, po czym wymieniają artystów nominowanych do różnych kategorii. Najróżniejsze sławy wchodziły na scenę, by odebrać nagrody. Wszyscy pięknie wyglądający, roześmiani. Niektórzy wręcz z zarozumialstwem obnosili się swoją sławą. Kolejną kategorią był 'Najlepszy singiel Soul'. Jednym z trojga wymienionych do tej kategorii był Michael. Byłam bardzo ciekawa, czy dostanie tę nagrodę.
- Najlepszym singlem Soul jest... "Dont' stop till you get enough" Michela Jacksona!
- Wiedziałam! - Wykrzyknęłam.
Michael wskoczył radośnie na scenę. Nie wiem czemu, ale spodziewałam się po nim zupełnie innego zachowania. W końcu jest jednym z najbogatszych młodych, amerykańskich artystów. Tacy jak on mają się za "lepszych". Jednak ten człowiek robił wrażenie niezwykle skromnego i wrażliwego. Wyglądał olśniewająco. Ubrany w elegancki garnitur z muszką i srebrną, błyszczącą koszulę pod spodem. Cały czas się uśmiechał, wszyscy na jego widok głośno gwizdali i klaskali. Mimo, że widziałam wszystko z daleka, dostrzegłam, że promieniuje od niego taka niezwykła, pozytywna energia. Tego nie da się poczuć oglądając go na małym ekranie. Byłam oczarowana. Michael złożył podziękowania i zszedł ze sceny, wraz z nagrodą. Znowu ten głos. Tak, teraz jestem już całkiem pewna, to był on. Później wszedł na scenę jeszcze dwukrotnie, otrzymując statuetki, za każdym razem bardziej rozpromieniony. Przydzielił również nagrodę innemu artyście. To dziwne, ale nie mogłam oderwać od niego wzroku.
***
Uroczystość dobiegała końca. Wszystko trwało pewnie koło dwóch godzin, ale mi czas tam zleciał jak kilka minut. Wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić i światła przygasły. Tłum pałętający się po wielkiej sali i kierujący do wyjścia był ogromny. Straciłam Michaela z pola widzenia. Wyszłam zza lady i zaczęłam przebijać się przez tłum w stronę sceny. Chyba na marne. Byłam za niska żeby cokolwiek zobaczyć zza tych wszystkich ludzi. Michael też nawet by mnie nie dostrzegł w tym chaosie. Wróciłam do miejsca, gdzie sprzedawałam napoje. Miałam nadzieję, że może akurat będzie wychodził i wtedy go zobaczę. Pech chciał, że wychodzili wszyscy, tylko nie on. Chciałam go tylko poznać, podziękować za to, co dla mnie zrobił i oddać kopertę z pieniędzmi, którą w szpitalu przekazał mi doktor. Niestety chyba nawet to nie było mi dane. Straciłam już nadzieję.
Nieoczekiwanie poczułam, że ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął delikatnie. Odwróciłam się i ujrzałam jego. Stał tuż przede mną, i uśmiechał się szeroko, pokazując szereg, białych jak śnieg zębów. Przyglądał mi się uważnie swoimi ciemnymi, głębokimi niczym odchłań oczami. Muszę przyznać, że przez chwilę czułam się jak zaczarowana. Zrobił na mnie takie hipnotyzujące wrażenie.
- Witaj, Liso. Pięknie wyglądasz. - Powiedział, wciąż olśniewająco się uśmiechając.
- Cześć.. Jasne, wyglądam okropnie.
- Co ty mówisz? Naprawdę, wyglądasz cudownie. Lepiej się już czujesz?
- Tak, jest dobrze. Nie musisz się o mnie martwić.
- Nie muszę, ale mimo to się martwię. Pokaż. - Powiedział i śmiałym ruchem zdjął mi okulary i z troską spojrzał na moją twarz.
- To nic.
- Nie powiedziałbym, że nic. Kto ci to zrobił?
- Nikt. Przewróciłam się.
- Wiem, że nie mówisz prawdy.
- Wybacz, ale to nie jest twoja sprawa.
- W porządku... - Posmutniał
- Chcę ci tylko powiedzieć, że domyślałam się, że to ty i jestem ci bardzo wdzięczna. Jeszcze raz bardzo ci dziękuję. A, jeszcze jedno, nie mogę tego przyjąć. - Wyciągnęłam z torebki kopertę z pieniędzmi.
- Nie dziękuj, bo nie zrobiłem nic nadzwyczajnego i przykro mi, ale ta koperta jest już twoja. Kiedy cię odnalazłem nic przy sobie nie miałaś. Nie wiedziałem nawet, czy będziesz miała jakieś pieniądze na jedzenie.
- Jestem ci wdzięczna za wszystko, ale proszę, weź to. Nie będę przyjmować od nikogo pieniędzy.
- Nawet mnie nie denerwuj. A teraz chodź, musimy wyjść tylnym wyjściem, żeby fotoreporterzy nas nie zobaczyli. Czeka tam na nas limuzyna.
- Jak to na nas? Mam pociąg do Gary za godzinę. Właściwie powinnam się już zbierać, więc weź tę kopertę i daj mi odejść.
- Dobrze, wezmę ją od ciebie, ale proszę, zostań jeszcze.
- Nie mogę, muszę już wracać. Podziękowałam ci, więc czego jeszcze ode mnie chcesz? - Byłam nieugięta, mimo, że wcale nie chciałam wracać do domu. Michael był dla mnie bardzo miły, ale przecież ja go nawet nie znałam. Poza tym, byłam pewna, że jest taki sam jak wszyscy faceci, albo i gorszy, bo ma pieniądze.
- Proszę tylko o chwilę rozmowy, nic więcej nie oczekuję. Wyjdźmy na zewnątrz, dobrze?
- Niech będzie, tylko szybko.
Znaleźliśmy się poza budynkiem. Jeden z ochroniarzy Michaela otworzył nam drzwi do auta.
- Zapraszam panią do środka. - Uśmiechnął się Michael, gestem sugerując, żebym weszła do środka.
- Mieliśmy tylko chwilę porozmawiać. Naprawdę muszę zdążyć na pociąg.
- Proszę, wejdź do środka. Na zewnątrz jest zimno i ktoś może nas zauważyć. Wiesz jacy są fotoreporterzy. Chyba nie chcesz przeczytać jutro w prasie o gorącym związku Michaela Jacksona i Lisy Jenkins? - Zaśmiał się.
- Niech będzie, przekonałeś mnie. - Uśmiechnęłam się chyba pierwszy raz od początku całej rozmowy.
Weszłam do środka limuzyny, on zaraz za mną. Usiadłam na jednym z foteli, a Michael na przeciwko mnie, po czym zwrócił się do kierowcy, żeby zawiózł nas pod hotel Rosevelt.
- Hotel? Mieliśmy tylko porozmawiać, a nie gdzieś jechać.
- Tam wynajmuję apartament. Hotel pilnuje moja ochrona, dzięki czemu tam będziemy bezpieczni.
- Ale ja nigdzie nie idę.
- Nie mówię, że masz iść. Posiedzimy tutaj.
- Problem w tym, że ja niedługo muszę wracać, a ty chciałeś o czymś rozmawiać. Powiesz o co chodzi?
- Naprawdę musisz dziś wracać?
- A co będę tu robić? Gdzie się zatrzymam? A, właśnie, miałeś wziąć ode mnie te pieniądze. - Podałam mu kopertę.
- Dobrze... Liso, dla mnie to nie problem. Zostaję tu jeszcze trzy dni, bo mam wolne. Mogę zarezerwować ci pokój obok mnie na ile chcesz, a później razem wrócimy do Gary.
- Nie, nie zgadzam się.
- Proszę, przemyśl to jeszcze. Chcę ci też coś powiedzieć. Nie pomyśl sobie o mnie czegoś złego. Obserwowałem cię od czasu, kiedy pierwszy raz zobaczyłem cię w Gary. Od początku wydawałaś mi się inna, wyjątkowa. Często kiedy w nocy wracałem razem z braćmi z występu, widziałem cię jak siedzisz sama w parku. Nie raz miałem okazję, żeby podejść do ciebie i zacząć rozmowę, ale nie miałem odwagi. Nie chciałem się wygłupić. Chcę się tylko z kimś zaprzyjaźnić, z kimś, kto nie będzie mnie lubił za to, że jestem Michaelem Jacksonem... - Wyznał.
Muszę przyznać, że poruszyły mnie jego słowa. W jednej chwili dostrzegłam w nim kogoś innego, niż tylko bogatą gwiazdkę. Miał uczucia - to, czego większość sław jest pozbawiona. Miałam wrażenie, że mogę mu zaufać.
- Michael, przyznam, że trochę mnie zaskoczyłeś. Co wyjątkowego ktoś taki jak ty, może widzieć w kimś takim jak ja?
- Nie jestem taki, za jakiego mnie masz. Naprawdę, nie jestem taki. - Pokręcił przecząco głową i spuścił wzrok. - Jeśli chciałabyś ze mną dłużej porozmawiać sama byś się o tym przekonała. - Obniżył ton.
Zrobiło mi się szkoda Michaela. Miałam wrażenie, że siedzi w nim mały, zagubiony chłopiec, który potrzebuje towarzystwa. Aż nie mogłam uwierzyć, że tak się przede mną otworzył.
- Nie wiesz, za jakiego cię mam. Po prostu nie ufam już ludziom, a w szczególności mężczyznom.
- A to dlaczego?
- Nie powiem, bo nie chcę cię urazić.
- Chętnie cię wysłucham. Możesz być szczera wobec mnie.
- Zwyczajnie wszyscy faceci są tacy sami. Wykorzystują to, że mają większą siłę fizyczną od płci przeciwnej, a kobiety traktują jak przedmiot. Nie potrafią kochać. Z resztą sam wiesz.
- To bardzo śmiałe stwierdzenie, jednak nie do końca się z nim zgadzam. Owszem, jest wielu takich mężczyzn, ale nie wszyscy. Są tacy, którzy również mają uczucia.
- Nie twierdzę, że wszyscy są tacy. Zawsze znajdzie się wyjątek potwierdzający regułę.
- Nie chcę być dociekliwy, ale czy mówiąc o tym wykorzystywaniu kobiet, miałaś na myśli jakiś przykład z własnej autopsji?
- Nie mam ochoty o tym rozmawiać.
- Przepraszam, nie powinienem o to pytać. Wybacz. Jednak jeśli zmienisz zdanie, możesz na mnie liczyć.
- Będę pamiętać. - Uśmiechnęłam się. - Cholera! - Wykrzyknęłam, bo właśnie coś mi się przypomniało.
- Co się dzieje?
- Pociąg właśnie mi odjechał. Pięknie.. Co ja teraz zrobię? Kolejny jest dopiero o szóstej rano. Zabiję się, jak mogłam zapomnieć. To przez ciebie, zagadałeś mnie!
- Oj wybacz, tak miło się rozmawiało. - Michael zachichotał.
- Żartujesz sobie? A gdzie ja będę spać?
- No cóż, chyba nie pozostanie ci nic innego jak bruk.
- No to dzięki. Wspaniale.
- Przecież żartuję! Zostaniesz ze mną w hotelu. W sumie zrobiłem to specjalnie. Nie chciałem zostać sam.
- Nabijasz się ze mnie?
- W żadnym wypadku. Oddam ci jeden z moich trzech apartamentów. No chyba, że wolisz spać ze mną w jednym. - Zrobił zadziorną minę.
- Nie, nie. To ja już wolę oddzielny. Kurczę, tak mi głupio..
- Nie potrzebnie.
- Naprawdę to nie kłopot?
- Ależ skąd! Przestań już się zamartwiać.
- Dobrze, w takim razie dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
- Michael, przepraszam, że na początku nie byłam dla ciebie zbyt miła. - Zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia.
- Wcale się nie gniewam. Chociaż, jestem trochę zaskoczony, inna dziewczyna na twoim miejscu teraz rzuciłaby się na mnie i błagałaby o autograf. - Powiedział zawiedzionym głosem i zaczął się śmiać.
- Mam rozumieć, że chcesz, abym to zrobiła? - Również się zaśmiałam.
- Nie, nie. Tak jest dobrze. Ale jeśli chcesz.. - Odparł, śmiesznie poruszając brwiami.
W drodze do hotelu atmosfera między mną, a Michaelem coraz bardziej się rozluźniała. Po tak krótkim czasie zaczęliśmy rozmawiać ze sobą, jakbyśmy znali się od dawna. Miałam wrażenie, że doskonale się rozumiemy. Michael co chwilę opowiadał mi śmieszne historie i robił głupie miny. Kiedy w radiu leciała jakaś piosenka, która mu się podobała, zaczynał dłońmi wybijać rytm na kolanach i przytupywać nogą. Było naprawdę zabawnie.
Hotel Rosevelt znajdował się dokładnie na tej samej ulicy, na której rozciągała się słynna aleja gwiazd. Na szczęście, kiedy tam dojechaliśmy było cicho i spokojnie, chociaż nie ma się co dziwić, bo było już po pierwszej w nocy. Michael wyszedł z limuzyny i stanął przy drzwiach, wskazując mi rękoma budynek.
- Oto i nasz wspaniały hotel. - Zaprezentował go, niczym przewodnik dla turystów.
- Wielki.
- Uwierz, że ten jest jeszcze bardzo mały. Chodź, spodoba ci się.
Weszliśmy do środka razem z ochroną. Michael podszedł tylko do recepcji i powiedział, że jeden z jego trzech pokoi oddaje mi i wziął klucze od recepcjonistki. Poszliśmy na górę.
- Nie rozumiem, po co ci aż trzy pokoje? - Zapytałam ze zdziwieniem.
- Zawsze jak mieszkam w hotelach, to strasznie mi się nudzi i dlatego lubię mieć kilka pokoi, żebym nie musiał przebywać ciągle w tym samym.
- To dość... Dziwne - Zaśmiałam się.
- Sugerujesz, że zachowuję się jak szaleniec? - Spojrzał na mnie wymownie.
- No nie wiem, może trochę... - Zażartowałam.
- O ty! - Michael zaczął mnie łaskotać na środku korytarza i to było najgorsze, co mógł zrobić, bo zaczęłam krzyczeć.
- O nie, tylko nie to! Uważaj, bo jak mnie ktoś łaskocze, to staję się niebezpieczna! Przestań już!
- Ciii! Dobrze już, dobrze. Przynajmniej teraz znam twój słaby punkt i będę mógł go wykorzystać. - Zachichotał.
- Tak? Lepiej ze mną nie zadzieraj!
- Podejmę wyzwanie. - Uśmiechnął się szeroko. - A teraz chciałbym pokazać ci trzy apartamenty, z których możesz sobie wybrać który chcesz. - Wskazał na trzy pary drzwi na korytarzu.
- Wszystko mi jedno.
- W takim razie myślę, że ten ci się spodoba. - Michael dał mi klucz do pokoju po lewej stronie korytarza.
- A ty gdzie będziesz?
- Po prawej stronie, zaraz za ścianą. Gdybyś czegoś potrzebowała jestem do twojej dyspozycji o każdej porze dnia i nocy. - Puścił mi oczko.
- Dziękuję panu, panie Jackson. Myślę, że już dalej sobie poradzę.
- W takim razie panno Jenkins, ja się oddalam, za ścianę. Dobrej nocy.
- Z wzajemnością, dobranoc.
Otworzyłam drzwi do mojego pokoju i dech zaparło mi w piersiach. Był wielki. Miał duży balkon z widokiem na hotelowy basen. W środku wszystko było bardzo nowoczesne i lśniące czystością. Po prawej stronie stało ogromne łóżko, w którym śmiało zmieściłoby się kilka osób. W łazience była nawet wanna z bąbelkami! Nie wierzyłam własnym oczom. To chyba nie dzieje się naprawdę...
Ściany musiały być cienkie, bo wszystko, co działo się po ich drugiej stronie było bardzo dobrze słychać. Michael rozmawiał z kimś przez telefon i miałam wrażenie, że się zdenerwował. "Nie mów tak o niej!" - usłyszałam jak krzyknął do telefonu. - "Za żadne skarby nie uwierzę w to, co mówisz. Przepraszam, ale nie mam ochoty dalej ciągnąć tej rozmowy. Dobranoc." - O co może chodzić? Jutro zapytam o to Michaela, dziś jest już późno i nie będę zawracać mu głowy, już wystarczająco dużo dla mnie zrobił.
poniedziałek, 21 lipca 2014
piątek, 18 lipca 2014
Michael - najbardziej wszechstronnie utalentowany człowiek. cz.1.
Hej!
Na wstępie, chcę zachęcić wszystkich do czytania i komentowania! :)
Michael Jackson - niezwykle utalentowany muzyk, tancerz, kompozytor, tekściarz, choreograf. Kiedy występował przed publicznością, objawiała się jego kolejna umiejętność - wzbudzania ekscytacji, zachwytu, który nieprzerwanie trwał aż do momentu, kiedy zszedł ze sceny. Swoim tańcem i śpiewem wywoływał niesamowite emocje w każdym z osobna, sprawiał, że na twarzach ludzi pojawiał się uśmiech. Potrafił kontrolować ludzkie umysły, niczym magik, stwarzający iluzję. Jednak to nie wszystko, Michael miał również mnóstwo innych, wyjątkowych zdolności.
Objawiał się w nim poeta, co widać nie tylko po wyjętych, prosto z jego serca tekstach piosenek, ale również po wierszach, które pisał w wolnym czasie. Wiele z nich zostało zebrane w jeden zbiór - "Dancing the Dream". Oto fragment jednego z wierszy:
"THAT ONE IN THE MIRROR" (fragment)
Book: Dancing the Dream (1992)
Author: Michael Jackson
"I wanted to change the world, so I got up one morning and looked in the mirror. That one looking back said, "There is not much time left. The earth is wracked with pain. Children are starving. Nations remain divided by mistrust and hatred. Everywhere the air and water have been fouled almost beyond help. Do something!"
That one in the mirror felt very angry and desperate. Everything looked like a mess, a tragedy, a disaster. I decided he must be right. Didn't I feel terrible about these things, too, just like him? The planet was being used up and thrown away. Imagining earthly life just one generation from now made me feel panicky.
It was not hard to find the good people who wanted to solve the earth's problems. As I listened to their solutions, I thought, "There is so much good will here, so much concern." At night before going to bed, that one in the mirror looked back at me seriously, "Now we'll get somewhere," he declared. "If everybody does their part."
But everybody didn't do their part. Some did, but were they stopping the tide? Were pain, starvation, hatred, and pollution about to be solved? Wishing wouldn't make it so -- I knew that. When I woke up the next morning, that one in the mirror looked confused. "Maybe it's hopeless," he whispered.. Then a sly look came into his eyes, and he shrugged. "But you and I will survive. At least we are doing all right."
"TEN W LUSTRZE"
Zbiór: Dancing the Dream (1992)
Autor: Michael Jackson
"Chciałem zmienić świat, więc pewnego poranka wstałem i spojrzałem w lustro. Ten, który spoglądał na mnie stamtąd, powiedział: "Zostało niewiele czasu. Ziemia jest dręczona bólem. Dzieci głodują. Narody wciąż są podzielone murami nienawiści i braku zaufania. Powietrze i woda są wszędzie tak zanieczyszczone, że już prawie nic nie można na to poradzić. Zrób coś!"
Ten w lustrze był wściekły i zdesperowany. Wszystko wydawało mu się bałaganem, tragedią, katastrofą. Stwierdziłem, że pewnie ma rację. Czyż sam nie czułem się z tym wszystkim okropnie, tak jak on? Planeta jest wyzyskiwana. Na myśl o życiu, które czeka na Ziemi następne pokolenie, ogarnęła mnie panika.
Nie było trudno znaleźć dobrych ludzi, którzy chcieli rozwiązać problemy Ziemi. Słuchając ich pomysłów, pomyślałem: "Tyle tu dobrej woli, tyle troski." Wieczorem, przed pójściem do łóżka, ten w lustrze spojrzał na mnie z powagą - "W ten sposób coś osiągniemy", oznajmił. "Jeżeli każdy będzie robił swoje".
Ale nie każdy robił swoje. Niektórzy tak, ale czy udało im się zatrzymać tę falę? Czy udawało im się zwalczać ból, głód, nienawiść i zanieczyszczenia? Samymi chęciami niczego nie rozwiążemy - wiedziałem o tym.
Gdy obudziłem się następnego ranka, ten w lustrze wyglądał na zmieszanego. "Może to nie ma szans" - szepnął. Potem uśmiechnął się filuternie i wzruszył ramionami. "Ale ty i ja przetrwamy. Tak czy inaczej, my postępujemy dobrze."
Zachęcam również do przeczytania innych wierszy i złotych myśli autorstwa Michaela. Są bardzo życiowe i naprawdę potrafią wzbudzić w człowieku najróżniejsze emocje.
Michael był także multiinstrumentalistą, świetnie beatbox-ował, co możemy usłyszeć między innymi w piosence "Stranger in Moscow". Szkoda tylko, że tak rzadko używał "czystego" beatbox-u. Jednak, jak sam powiedział, rozmawiając z jednym, z wielu fanów na internetowym czacie, w 1995 roku, każda jego piosenka powstaje w ten sposób. Oto fragment z czatu:
MJJ: Jak wygląda proces przejścia od tworzenia rytmu z ludzkiego głosu do wersji albumowej, tak jak w piosenkach "Who is it" czy "Tabloid Junkie"?
Michael: [...] Robisz te dźwięki ustami do tego beatu. Te dźwięki mogą być nagrane wielokrotnie, w zależności od tego jak je odwzorujesz na komputerze. to jest podkład całego utworu - wszystko od tego się zaczyna. To jest rytm, jak rytm beatbox'owy. Każda piosenka, którą napisałem odkąd byłem bardzo mały, powstała w ten sposób. Wciąż robię to w ten sposób.
A tu krótki filmik:
">
Nasz Mike umiał również grać na fortepianie, oraz perkusji. Niestety, nie ma żadnego filmu, dokumentującego to, jak gra, oprócz tej krótkiej reklamówki pepsi:
">
Ciekawostka: Michael, w 1993 roku, będąc w klinice w Londynie, w której leczył swoje uzależnienie od leków, często siadał przy pianinie i grał. Kiedyś zaczął komponować i na poczekaniu wymyślił balladę, którą zaczął śpiewać. Będący tego świadkiem, jeden z pacjentów, był pełen podziwu.
Niektórzy twierdzą też, że Michael potrafił grać na gitarze, jednak nie ma co do tego żadnych, potwierdzonych informacji.
Oczywiście, nie zapomniałam o jednym z najważniejszych talentów Michaela, zaraz po tańcu i śpiewie, a mianowicie - o rysowaniu. Ten temat poruszę jednak osobno w następnej notce, która pojawi się za tydzień. Notka z drugą częścią opowiadania pojawi się już we wtorek, a jeśli pisanie będzie mi szło tak dobrze, jak do tej pory, to nawet wcześniej. :) Pozdrawiam!
Na wstępie, chcę zachęcić wszystkich do czytania i komentowania! :)
Michael Jackson - niezwykle utalentowany muzyk, tancerz, kompozytor, tekściarz, choreograf. Kiedy występował przed publicznością, objawiała się jego kolejna umiejętność - wzbudzania ekscytacji, zachwytu, który nieprzerwanie trwał aż do momentu, kiedy zszedł ze sceny. Swoim tańcem i śpiewem wywoływał niesamowite emocje w każdym z osobna, sprawiał, że na twarzach ludzi pojawiał się uśmiech. Potrafił kontrolować ludzkie umysły, niczym magik, stwarzający iluzję. Jednak to nie wszystko, Michael miał również mnóstwo innych, wyjątkowych zdolności.
Objawiał się w nim poeta, co widać nie tylko po wyjętych, prosto z jego serca tekstach piosenek, ale również po wierszach, które pisał w wolnym czasie. Wiele z nich zostało zebrane w jeden zbiór - "Dancing the Dream". Oto fragment jednego z wierszy:
"THAT ONE IN THE MIRROR" (fragment)
Book: Dancing the Dream (1992)
Author: Michael Jackson
"I wanted to change the world, so I got up one morning and looked in the mirror. That one looking back said, "There is not much time left. The earth is wracked with pain. Children are starving. Nations remain divided by mistrust and hatred. Everywhere the air and water have been fouled almost beyond help. Do something!"
That one in the mirror felt very angry and desperate. Everything looked like a mess, a tragedy, a disaster. I decided he must be right. Didn't I feel terrible about these things, too, just like him? The planet was being used up and thrown away. Imagining earthly life just one generation from now made me feel panicky.
It was not hard to find the good people who wanted to solve the earth's problems. As I listened to their solutions, I thought, "There is so much good will here, so much concern." At night before going to bed, that one in the mirror looked back at me seriously, "Now we'll get somewhere," he declared. "If everybody does their part."
But everybody didn't do their part. Some did, but were they stopping the tide? Were pain, starvation, hatred, and pollution about to be solved? Wishing wouldn't make it so -- I knew that. When I woke up the next morning, that one in the mirror looked confused. "Maybe it's hopeless," he whispered.. Then a sly look came into his eyes, and he shrugged. "But you and I will survive. At least we are doing all right."
"TEN W LUSTRZE"
Zbiór: Dancing the Dream (1992)
Autor: Michael Jackson
"Chciałem zmienić świat, więc pewnego poranka wstałem i spojrzałem w lustro. Ten, który spoglądał na mnie stamtąd, powiedział: "Zostało niewiele czasu. Ziemia jest dręczona bólem. Dzieci głodują. Narody wciąż są podzielone murami nienawiści i braku zaufania. Powietrze i woda są wszędzie tak zanieczyszczone, że już prawie nic nie można na to poradzić. Zrób coś!"
Ten w lustrze był wściekły i zdesperowany. Wszystko wydawało mu się bałaganem, tragedią, katastrofą. Stwierdziłem, że pewnie ma rację. Czyż sam nie czułem się z tym wszystkim okropnie, tak jak on? Planeta jest wyzyskiwana. Na myśl o życiu, które czeka na Ziemi następne pokolenie, ogarnęła mnie panika.
Nie było trudno znaleźć dobrych ludzi, którzy chcieli rozwiązać problemy Ziemi. Słuchając ich pomysłów, pomyślałem: "Tyle tu dobrej woli, tyle troski." Wieczorem, przed pójściem do łóżka, ten w lustrze spojrzał na mnie z powagą - "W ten sposób coś osiągniemy", oznajmił. "Jeżeli każdy będzie robił swoje".
Ale nie każdy robił swoje. Niektórzy tak, ale czy udało im się zatrzymać tę falę? Czy udawało im się zwalczać ból, głód, nienawiść i zanieczyszczenia? Samymi chęciami niczego nie rozwiążemy - wiedziałem o tym.
Gdy obudziłem się następnego ranka, ten w lustrze wyglądał na zmieszanego. "Może to nie ma szans" - szepnął. Potem uśmiechnął się filuternie i wzruszył ramionami. "Ale ty i ja przetrwamy. Tak czy inaczej, my postępujemy dobrze."
Zachęcam również do przeczytania innych wierszy i złotych myśli autorstwa Michaela. Są bardzo życiowe i naprawdę potrafią wzbudzić w człowieku najróżniejsze emocje.
Michael był także multiinstrumentalistą, świetnie beatbox-ował, co możemy usłyszeć między innymi w piosence "Stranger in Moscow". Szkoda tylko, że tak rzadko używał "czystego" beatbox-u. Jednak, jak sam powiedział, rozmawiając z jednym, z wielu fanów na internetowym czacie, w 1995 roku, każda jego piosenka powstaje w ten sposób. Oto fragment z czatu:
MJJ: Jak wygląda proces przejścia od tworzenia rytmu z ludzkiego głosu do wersji albumowej, tak jak w piosenkach "Who is it" czy "Tabloid Junkie"?
Michael: [...] Robisz te dźwięki ustami do tego beatu. Te dźwięki mogą być nagrane wielokrotnie, w zależności od tego jak je odwzorujesz na komputerze. to jest podkład całego utworu - wszystko od tego się zaczyna. To jest rytm, jak rytm beatbox'owy. Każda piosenka, którą napisałem odkąd byłem bardzo mały, powstała w ten sposób. Wciąż robię to w ten sposób.
A tu krótki filmik:
">
Nasz Mike umiał również grać na fortepianie, oraz perkusji. Niestety, nie ma żadnego filmu, dokumentującego to, jak gra, oprócz tej krótkiej reklamówki pepsi:
">
Ciekawostka: Michael, w 1993 roku, będąc w klinice w Londynie, w której leczył swoje uzależnienie od leków, często siadał przy pianinie i grał. Kiedyś zaczął komponować i na poczekaniu wymyślił balladę, którą zaczął śpiewać. Będący tego świadkiem, jeden z pacjentów, był pełen podziwu.
Niektórzy twierdzą też, że Michael potrafił grać na gitarze, jednak nie ma co do tego żadnych, potwierdzonych informacji.
Oczywiście, nie zapomniałam o jednym z najważniejszych talentów Michaela, zaraz po tańcu i śpiewie, a mianowicie - o rysowaniu. Ten temat poruszę jednak osobno w następnej notce, która pojawi się za tydzień. Notka z drugą częścią opowiadania pojawi się już we wtorek, a jeśli pisanie będzie mi szło tak dobrze, jak do tej pory, to nawet wcześniej. :) Pozdrawiam!
wtorek, 15 lipca 2014
Pomiędzy snem, a rzeczywistością. cz.1.
Cześć kochani!
Dodaję dziś pierwszą część opowiadania o Michaelu. Starałam się, aby wyglądało to wszystko w miarę realistycznie i próbowałam wplatać do opowiadania wydarzenia, które faktycznie miały miejsce w życiu Michaela. Mam nadzieję, że będzie się wam podobać. Pamiętajcie, że to dopiero pierwsza część! Proszę, komentujcie. Jeśli powinnam coś poprawić, piszcie. Życzę miłego czytania! :)
Rok 1980. Gary, Indiana.
Nie mogę uwierzyć, że udało mi się wkręcić na tę imprezę. Co prawda, tylko jako sprzedawczyni napojów, ale w tym momencie to nie jest ważne. Jestem tak bardzo wdzięczna Johnowi. Zazdroszczę mu, że ma takie znajomości w showbiznesie, że mógł nawet załatwić mi wejście na takie wydarzenie. Dzięki niemu nie tylko trochę zarobię, ale zobaczę na żywo uroczystość rozdania nagród American Music Awards! Jestem strasznie podekscytowana. Chyba powinnam jakoś odwdzięczyć się Johnowi, samo dziękuję, to zdecydowanie za mało. W tym momencie z myśli wyrwał mnie dźwięk telefonu. Zerwałam się z fotela i pobiegłam do kuchni, by odebrać.
- Słucham? - Podniosłam słuchawkę.
- Lisa? Cześć. Możesz rozmawiać?
- Hej, pewnie. Bardzo się cieszę, że dzwonisz. - O wilku mowa, pomyślałam.
- I jak, podekscytowana przed jutrzejszym wieczorem?
- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo, w końcu będzie tam tyle sławnych osobowości. Zupełnie inaczej będzie zobaczyć taką galę na żywo, niż w telewizji. A, właśnie... Chcę ci jeszcze raz bardzo podziękować, mam wobec ciebie wielki dług do spłacenia.
- Och, daj spokój. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, dla ciebie wszystko, przecież wiesz młoda. - Zaśmiał się zadziornie, bo wie, że tego nie lubię.
- John, zawsze musisz mnie wkurzać... No dobra, dziś ci daruję, w końcu jestem ci coś winna.
- Zatem, może wpadniesz do mnie na kolację?
- Hmm... W sumie nie mam nic do roboty, więc czemu nie. O której mam być?
- Może być za godzinę? Jeśli się wyrobisz.
- Pewnie, jesteśmy umówieni. Ogarnę się troszkę i zaraz mogę wychodzić.
- Nie ma mowy, jest noc. Zamówię ci taksówkę, wyglądaj przez okno.
- W porządku, dzięki. To do zobaczenia!
- Do zobaczenia! - Odłożył słuchawkę.
W końcu wyrwę się na trochę z domu. Nie widziałam się z Johnym już koło tygodnia, więc spotkanie z nim dobrze mi zrobi. Przebiorę się tylko z tych domowych ubrań w coś bardziej przyzwoitego i mogę wychodzić. Założyłam lekko podarte jeansy i pastelową, liliową koszulę, a włosy związałam w kucyk. Do Johnego nie muszę się stroić, w końcu nawet jak mnie poznał wyglądałam jak ostatni bakus, kiedy to potknęłam się o własną nogę i zaliczyłam glebę na chodniku. Oczywiście to nie wszystko, moja twarz razem z włosami wylądowała w brudnej kałuży. Tak, właśnie taka ze mnie niezdara. Wszyscy przechodnie się na mnie gapili, ale tylko John podbiegł, żeby mi pomóc. Oczywiście nie mógł się powstrzymać ze śmiechu, a ja omal nie spaliłam się ze wstydu. Na szczęście byliśmy blisko jego domu i zaproponował mi, żebym poszła do niego wysuszyć swoje rzeczy i się umyć. Nie mogłam odmówić, bo raczej taka ubabrana błotem nie miałam za wielkiego wyboru. Tak właśnie się poznaliśmy. Od tamtego dnia minęło kilka miesięcy i pomimo tego, że zrobiłam z siebie kompletną idiotkę na oczach tylu ludzi, nie żałuję.
Weszłam do kuchni, stanęłam opierając się biodrem o blat kuchennej szafki i ogryzając jabłko czekałam na taksówkę. Zegarek na moim nadgarstku wskazywał już prawie godzinę dwudziestą, ale nie musiałam się martwić, że wrócę za późno. Odkąd wyprowadziłam się z rodzinnego domu w końcu się w pełni usamodzielniłam i mogę robić co chcę i mimo, że rodzice mieszkają jedynie czterdzieści kilometrów stąd, w końcu czuję się wolna i mam więcej swobody. Oczywiście, na początku było mi trochę ciężko, dziewiętnaście lat spędzonych w domu, z rodziną, a tu nagle przeprowadzka do domu, w którym jestem całkiem sama, w dodatku w miasteczku, w którym nikogo nie znam. Przez kilka pierwszych nocy bałam się spać w tym domu i nie mogłam przez to zmrużyć oka. W końcu poznałam Johnego i jakoś wszystko się ułożyło. Teraz wiem, że przynajmniej brat mnie nie wkurza, a rodzice nie zamartwiają się za każdym razem, kiedy wyjdę z domu, bo nawet nie wiedzą, kiedy mnie w nim nie ma. Mimo to, kocham moją zwariowaną rodzinkę i tęsknię za nimi. Niedługo będę musiała ich odwiedzić.
Z zamysłu wyrwał mnie dźwięk klaksonu. To pewnie taksówka. Wyjrzałam przez okno, tak, przyjechała. Odłożyłam niedokończone jabłko do koszyka z owocami, zabrałam torebkę i wyszłam. Zamknęłam drzwi na klucz, a następnie wsiadłam do taksówki, oczywiście uprzednio potykając się na schodach. Na moje szczęście tym razem się nie przewróciłam.
Taksówka po niedługiej chwili zatrzymała się pod domem Johnego.
- Ile płacę?
- 20$.
- Proszę.
Nie zdążyłam zapłacić, bo John otworzył przednie drzwi samochodu i zatrzymał moją rękę.
- Ja płacę za tą panią. - Powiedział z uśmiechem.
- Oczywiście.
- Dziękuję i dobranoc. - Wysiadłam z auta.
- Dobranoc. - Odpowiedział taksówkarz.
- Nie musiałeś. - Powiedziałam do Johna, na co ten przytulił mnie na przywitanie i dał buziaka w policzek.
- A to za co?
- Po prostu już trochę się za tobą stęskniłem. No, powiem ci, że dziś nawet nie mogę powiedzieć do ciebie "młoda", bo wyglądasz bardzo dojrzale.
- Daj spokój, przecież normalnie wyglądam.
- Może i normalnie, ale pięknie. - Uśmiechnął się i pociągnął mnie za rękę w stronę jego domu.
Nigdy nie prawił mi takich komplementów, zawsze raczej ze mnie żartował i dogryzał na każdym kroku. Takie zachowanie jest aż do niego niepodobne.
John otworzył mi drzwi, weszłam i odruchowo chciałam zapalić światło.
- Nie! Nie zapalaj!
- Dlaczego?
- Chodź. - Obiął mnie jedną ręką w pasie i poprowadził przez przedpokój do niewielkiego saloniku.
- Usiądź tutaj i zaczekaj.
- Dobrze, ale nic nie widzę. Co ty kombinujesz głupku?
Słyszałam tylko jak poszedł do kuchni i zaraz wrócił, jednak było tak ciemno, że nic nie zdołałam zobaczyć. Ciekawe co on chce zrobić. Po chwili ujrzałam zapalającą się świeczkę. Pokój rozświetlił się lekko. Zapalił jeszcze jedną i postawił na komodzie, a zaraz następną, stawiając ją na szafce przy wejściu. Ku moim oczom ukazał się pokój, cały obsypany płatkami róż.
- John... Co to? Co robisz? - Zaniemówiłam. Wyglądało mi to jak scena z filmu romantycznego. Ale John, mój przyjaciel? Pewnie znowu chce mi zrobić jakiś kawał.
- To dla Ciebie. - Wręczył mi wielki bukiet czerwonych róż.
- Ja... Nie wiem co mam powiedzieć. Żartujesz sobie ze mnie, tak?
- Nie, już dłużej nie mogłem tego w sobie dusić. Jesteś taka cudowna. Pociągasz mnie Lisa. Kiedy na ciebie patrzę, mam ochotę... - Nie dokończył.
- Masz ochotę na co? Johny, przecież się przyjaźnimy. - Wstałam z fotela, odkładając kwiaty na stolik obok, podeszłam do Johnego i położyłam mu dłoń na ramię.
- Dla ciebie to jest tylko przyjaźń, tak?
- Przecież nigdy niczego ci nie obiecywałam. Przez cały ten czas odkąd się poznaliśmy byłeś dla mnie jak brat. Ja nic do ciebie nie czuję, John. Przykro mi.
- Ach tak? Niczego mi nie obiecywałaś? W takim razie, kiedy mówiłaś, że mnie kochasz i że jestem najcudowniejszym człowiekiem na świecie, kłamałaś? - Podniósł ton wymachując rękoma.
- Nie to miałam na myśli. Kocham cię jak przyjaciela. Jesteś najcudowniejszym przyjacielem.
- Tyle dla ciebie zrobiłem, a ty tak mi się odpłacasz...
- Myślałam, że robisz to wszystko bezinteresownie, nie spodziewałam się, że będziesz chciał coś w zamian. Przyjaciele tak nie robią.
- Chcę i to dostanę. - Złapał mnie za ramiona i przyparł do ściany.
- Jonh, przestań! Nie jesteś sobą. Proszę cię, porozmawiajmy.
- Chyba nie ma o czym. Z resztą wiem, że tego chcesz. - Jedną ręką mocno chwycił mnie w talii, a drugą zaczął zrywać ze mnie koszulę.
- Ty gnoju, zostaw mnie do cholery! - Krzyczałam i wyrywałam się, ale nie miałam z nim szans. Był ode mnie sporo wyższy i dobrze zbudowany. Chwycił mnie za gardło i jednym, silnym ruchem rzucił na kanapę. Zaczęłam kasłać, bo na chwilę zabrakło mi powietrza. Natychmiast zerwałam się do ucieczki, ale on był szybszy. Podbiegł do mnie i złapał za włosy. Pociągnął mnie za nie z całej siły i rzucił na podłogę. Upadając uderzyłam głową o kant etażerki. Cholernie zabolało. Po chwili z czoła zaczęła kapać mi krew, która zalała mi oczy, tak, że prawie nic nie byłam w stanie zobaczyć.
- Ty psycholu! Odpierdol się! - Płakałam i krzyczałam najgłośniej jak umiałam. Miałam nadzieję, że może któryś z sąsiadów cokolwiek usłyszy, ale chyba się przeliczyłam.
- Nauczę cię, że mi się nie odmawia, mnie się nie odrzuca! - Mówiąc to podszedł do mnie i podniósł mnie za włosy. Prawie nic nie widziałam, ale wiedziałam, że muszę działać szybko. Ból nie pozwalał mi myśleć, ale musiałam coś zrobić. Bez dłuższego zastanowienia kopnęłam mojego oprawcę z całej siły w krocze, po czym ten upadł na ziemię i zaczął zwijać się z bólu. Ruszyłam do ucieczki.
- Ty suko! Zapłacisz mi za to! Jeszcze z Tobą nie skończyłem! - Zaczął mi grozić, ale ja wybiegłam już z domu.
Biegłam najszybciej jak umiałam, jednocześnie starając się nie przewrócić. Ocierałam rękoma oczy z krwi, ale po chwili ponownie nic nie widziałam. Nie myślałam. Chciałam tylko jak najszybciej znaleźć się w domu. Biegłam bez zatrzymania, w porwanym ubraniu, cała pokrwawiona. Przewróciłam się. Nie miałam siły wstać. Leżałam w trawie na poboczu i nie wiedziałam już, czy po twarzy spływają mi łzy, czy krew. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Zobaczyłam jasne światło, chyba jakieś auto.
- Mój Boże! Halo, słyszysz mnie?! Na co się gapicie?! Dzwońcie po karetkę! - To ostatnie słowa jakie usłyszałam, bo chyba na dobre odpłynęłam. Nawet nie wiem, kto je wypowiedział...
Obudziłam się. Otworzyłam oczy i ujrzałam biel. Umarłam. Nie, zaraz, zaczęło mi się rozjaśniać. Jestem... W szpitalu? Usiłowałam podnieść głowę, ale przenikliwy ból w skroniach mi na to nie pozwolił. Tak, już pamiętam. Uciekłam od niego... Zemdlałam w drodze do domu. Co z moją głową? Złapałam się za czoło. Jest całe, ale chyba mam szwy w okolicy brwi. Nagle otworzyły się drzwi od sali.
- Dzień dobry. Widzę, że się pani obudziła. Jak się pani czuje? - Do sali weszła młoda pielęgniarka w białym fartuchu lekarskim.
- Można powiedzieć, że stabilnie...
- Trafiła pani do nas w nie najlepszym stanie, ale okazało się, że jednak nie jest tak źle. Założyliśmy pani siedem szwów na skroni, ponieważ była rozcięta, stąd też było dużo krwi. Powie mi pani, co się wydarzyło?
- Ja... Ja się przewróciłam i uderzyłam głową o kamień.
- I stąd ta porwana koszula, tak?
- Nie.. Tylko... Byłam na imprezie i trochę tam wypiłam, kiedy wracałam do domu zaczepiłam koszulą o coś i porwała się. - Nie chciałam mówić prawdy, nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział.
- Dobrze... Skoro pani tak twierdzi. Daliśmy pani taką koszulę, żeby miała pani w czym wrócić do domu.
- Bardzo dziękuję. Kiedy mnie wypuścicie? - Właśnie w tym momencie przypomniałam sobie o dzisiejszej gali. Po tym wszystkim wcale nie miałam ochoty tam iść, wolałam umrzeć. Niestety, wszystko było już podpisane. Jeśli nie wywiązałabym się z umowy, musiałabym zapłacić niezłą sumę organizatorom uroczystości.
- Za chwilkę zawołam panią na badania, sprawdzimy czy wszystko jest w porządku i jeśli nie będzie źle, to dziś będzie mogła pani wyjść.
- Ja muszę dziś wyjść.
- Wszystko zależy od tego, czy wyniki badań będą pozytywne.
- Dobrze, dziękuję jeszcze raz.
- Nie ma za co, to moja praca. - Uśmiechnęła się i wyszła.
Czułam się fatalnie. Dosłownie jak nic nie warte ścierwo. Jak on mógł mi to zrobić... Mój John? Niedobrze mi się robiło na samą myśl o nim. Po każdym bym się tego spodziewała, ale po nim? Nadal to do mnie nie dociera. Dlaczego? Dlaczego tak mnie wykorzystał? Myśli nie dawały mi spokoju.
- To szuja! - Wykrzyknęłam sama do siebie. Nie mogłam w tym momencie nad sobą zapanować. Zrobiło mi się duszno. Wstałam powoli z łóżka, by się nie przewrócić, bo zawroty głowy wciąż mnie męczyły. Podeszłam do okna, by je otworzyć i odetchnąć świeżym powietrzem. W tym czasie do pomieszczenia weszła ta sama pielęgniarka, z którą przed chwilą rozmawiałam.
- Jest pani gotowa? Doktor wzywa panią na badania.
- Ach tak, już idę. - Wyszłam z sali razem z młodą kobietą.
- Miała pani dużo szczęścia. Gdyby ten młody mężczyzna pani nie znalazł, mogło by się to skończyć o wiele gorzej.
- Wie pani, kto mnie znalazł?
- Oczywiście.
- A więc kto?
- Niestety, nie mogę pani tego powiedzieć. Ten pan bardzo prosił nas o dyskrecję.
- Bardzo panią proszę. Pani na moim miejscu też na pewno chciałaby się dowiedzieć, kto panią uratował. Proszę mi powiedzieć.
- Naprawdę nie mogę. Przykro mi, dałam słowo.
- Ale...
- To tutaj. Proszę wejść. Doktor już na panią czeka. - Przerwała mi, wskazując drzwi i odeszła z uśmiechem.
Przecież muszę wiedzieć, kto mnie uratował, choćby po to, żeby mu podziękować. Muszę się dowiedzieć... Dobra, najpierw badania. Zapukałam, po czym pociągnęłam za klamkę.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, pani Liso. Niech pani usiądzie. Zaraz przejdziemy do sali, gdzie wykonamy badania, ale najpierw muszę zadać pani kilka pytań.
- Dobrze. Zaraz, skąd pan wie, jak mam na imię?
- Młody człowiek, który panią uratował najwyraźniej panią zna.
- Panie doktorze, niech mi pan powie, kto to był.
- Niestety, nie mogę. Przejdźmy do rzeczy. - Zaczął wypytywać mnie o datę urodzenia, nazwisko, miejsce zamieszkania i tak dalej. Nie miałam ze sobą żadnych dokumentów, bo wszystko zostawiłam w domu, a torebka w której miałam portfel została u tego frajera... Chwila, przecież klucze też tam zostały. Jak ja wrócę do domu? No pięknie, będę musiała wyważyć drzwi.
Badania trwały pewnie koło godziny. Na szczęście wszystko jest dobrze i doktor pozwolił mi wrócić do domu.
- Tylko niech pani się oszczędza, panno Liso. Jest pani jeszcze słaba, straciła pani trochę krwi. Mam tu jeszcze dla pani środki przeciwbólowe, teraz również je pani podawaliśmy, ale jak przestaną działać, to rana może panią boleć. Wtedy proszę wziąć jedną, ewentualnie dwie tabletki, ale to już w ostateczności. Proszę nie przesadzić.
- Oczywiście.
- A, właśnie. Niech się pani nie martwi o powrót do domu. Pod szpitalem czeka już na panią opłacona taksówka. To również dla pani. - Oznajmił, wręczając mi małą, białą kopertę.
- Co to jest?
- Niech pani weźmie. Mężczyzna, który panią uratował, bardzo prosił, aby pani to przekazać.
- Wzięłam kopertę, otworzyłam. Zajrzałam do środka i zrobiłam szerokie oczy z niedowierzania.
- Ale ja nie mogę tego przyjąć. Tu jest jakieś 10,000 $.
- To nie jest ode mnie, więc raczej nie ma pani wyboru i musi to pani wziąć. Swoją drogą bardzo hojny ten chłopiec. - Uśmiechnął się.
- Dziękuję, panie doktorze. W takim razie pójdę już. Do widzenia.
- Życzę powodzenia. Niech pani szybko wraca do zdrowia.
Wyszłam. Byłam zszokowana. Trzymałam w ręku kopertę z niemałą sumką pieniędzy, od nieznanego nadawcy. Głupio mi było brać te pieniądze, ale nic nie mogłam zrobić. Kim jest ten mój tajemniczy wybawca? Muszę go jakoś odnaleźć.
Weszłam jeszcze do sali, w której leżałam, żeby sprawdzić czy niczego nie zostawiłam. W zasadzie, co mogłam zostawić, jeśli nic ze sobą nie miałam. Kiedy stanęłam w drzwiach, na szafce stojącej przy szpitalnym łóżku ujrzałam piękny bukiet białych róż. Całe szczęście, że nie czerwonych... Znowu oniemiałam. Natychmiast wzięłam go w rękę i zaczęłam sprawdzać, czy przypadkiem nie ma jakiejś karteczki od nadawcy. Jest!
"Liso, tak bardzo było mi ciebie szkoda, kiedy cię zobaczyłem. Tak bardzo cierpiałaś. Wiem, że lekarze nie chcą ci powiedzieć, kim jestem, ale to ja ich o to prosiłem. Gdyby ktoś się dowiedział, nie miałbym spokoju... Mam nadzieję, że doktor Jones przekazał ci już kopertę. Taksówka również czeka, zawiezie cię prosto do twojego domu. Wracaj do zdrowia. M."
M? Kto to jest, do cholery? Nie mógł się podpisać przynajmniej pełnym imieniem? "Gdyby ktoś się dowiedział, nie miałbym spokoju."- Co to ma znaczyć? Nie dość, że czuję się fatalnie, to jeszcze ktoś każe mi siebie szukać. Nie mam już siły, muszę odpocząć. Chcę wrócić do domu i wszystko sobie przemyśleć.
Wyszłam ze szpitala. Pod samym wyjściem stała taksówka. Nie wiedziałam, czy to ma być ta moja taksówka i zaczęłam rozglądać się po parkingu, w poszukiwaniu innej.
- Przepraszam! Czy pani to Lisa Jenkins? - Z auta stojącego przy wyjściu ze szpitala wychylił się mężczyzna.
- Tak, to ja.
- W takim razie zapraszam do środka. Mam zawieźć panią do domu. Podwózka jest już opłacona.
Wsiadłam do środka, po czym kierowca ruszył w stronę mojego domu. Dokładnie wiedział gdzie ma jechać, w jaką ulicę skręcić. Nic nie rozumiem. Przemierzyliśmy część miasta, przejechaliśmy obok domu Johna.. Serce mnie zabolało, kiedy spojrzałam w jego stronę. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Z oka uroniła mi się łza, jednak szybko ją otarłam. Cały czas chciało mi się płakać, kiedy myślałam o tym wszystkim. Mój jedyny przyjaciel, któremu ufałam jak nikomu, tak bardzo mnie zranił. Nie, on nigdy nie był moim przyjacielem. Chciał mnie tylko wykorzystać. Nienawidzę go. Nienawidzę go najbardziej na świecie.
- No to jesteśmy. - Z refleksji wyrwał mnie głos kierowcy.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Dziękuję za podwiezienie.
- Nie ma za co.
Wysiadłam zatrzaskując drzwi od samochodu. Bez zastanowienia ruszyłam do mojego domu. Chciałam jak najszybciej schować się przed światem. Jest tylko jeden problem, nie mam jak otworzyć drzwi. Pociągnęłam za klamkę, jakbym miała nadzieję, że jednak są otwarte. Spojrzałam pod nogi i ku mojemu zdziwieniu ujrzałam mały, srebrny kluczyk, taki sam jak od drzwi do domu. Skąd się tu wziął? Za dużo zagadek jak na jeden dzień... Włożyłam klucz w zamek drzwi i przekręciłam. Drzwi się otworzyły, a ja w końcu byłam w domu. Zamknęłam za sobą drzwi na dwa zamki. Bałam się, że John coś wykombinuje. Weszłam do kuchni, nalałam wody do szklanki i wypiłam. Byłam bardzo spragniona. Poszłam do pokoju i położyłam się na moim łóżku. Chyba zasnęłam momentalnie, bo nie pamiętam nawet, żebym o czymkolwiek myślała.
Obudziłam się znowu z ogromnym bólem głowy. Sięgnęłam po tabletki przeciwbólowe, które dał mi doktor i wzięłam dwie. Wstałam, poszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Nigdy nie wyglądałam tak fatalnie, nawet wtedy, gdy moja twarz miała bliski kontakt z brudną kałużą. Oprócz siedmiu szwów na prawej skroni, miałam jeszcze wielkiego sińca pod okiem. Nie mówiąc już o podkrążonych powiekach. Wzięłam prysznic. Poczułam się o wiele lepiej, jednak wspomnienia z zeszłej nocy ciągle nie dawały mi spokoju. W tym momencie coś sobie przypomniałam. Przecież dziś ten wieczór! Gala American Music Awards! Cholera, jest już czternasta. Muszę się jeszcze przyszykować i zdążyć na pociąg. Mimo, że wcale nie miałam ochoty jechać, musiałam. Tak naprawdę wolałabym zostać w domu i ryczeć. Chyba nie dam rady. W tym momencie zaczął dzwonić telefon. Poszłam odebrać.
- Halo? - Powiedziałam, ale dopiero po dłuższej chwili ktoś się odezwał.
- Przepraszam, czy dodzwoniłem się do pani Lisy Jenkins? - W słuchawce odezwał się trochę niepewny, dość wysoki jak na mężczyznę głos.
- Tak, a o co chodzi?
- O, jak dobrze. Jak się czujesz?
- Może najpierw się przedstawisz?
- Na razie nie mogę. Jeszcze nie teraz, przepraszam.
- Czy to Ty mnie uratowałeś? - Tak, teraz zaczyna mi się przypominać. Widziałam, jakby przez mgłę... Wtedy, gdy leżałam na ziemi on do mnie podszedł. Ten głos w słuchawce, identyczny. Miał ciemne, kręcone włosy, chyba czarnoskóry, nie widziałam dobrze, bo było ciemno i krew spływając po oczach nie pozwalała mi za wiele zobaczyć. Ale pamiętam jego zapach..
- Tak, to ja. Dzwonię, bo chciałem się tylko dowiedzieć, czy już ci lepiej. Bardzo się o ciebie bałem, wyglądałaś strasznie.
- Dziękuję ci, że mnie znalazłeś, gdyby nie ty, nie wiem co by ze mną było. Chciałabym jednak, żebyś powiedział mi kim jesteś, żebym mogła podziękować ci osobiście, a nie przez telefon.
- Już niedługo, naprawdę. Chciałem ci jeszcze powiedzieć, że zdaję sobie sprawę z tego, że nie masz siły, by przyjechać na uroczystość. Rozumiem to. Jeśli chcesz załatwię wszystko tak, żebyś nie musiała przyjeżdżać. W końcu to również ja załatwiłem ci wejście na galę, więc jeśli chcesz mogę wszystko odwołać. Lepiej będzie, jeśli przez jakiś czas odpoczniesz w domu.
- A czy ty tam będziesz?
- Oczywiście.
- Wiesz, poradzę sobie, niczego nie odwołuj.
- Jesteś pewna?
- Tak, dziękuję jeszcze raz.
- Cała przyjemność po mojej stronie. W takim razie załatwię ci dojazd. Limuzyna podjedzie po ciebie o szesnastej i zawiezie prosto na miejsce. Przed tobą cztery godziny drogi do Hollywood.
- Jaka znowu limuzyna?
- Przepraszam, muszę kończyć. Pamiętaj, o szesnastej, lepiej się szykuj. Pa!
- Czekaj! Ale... - Powiedziałam na próżno, bo tajemniczy nieznajomy już się rozłączył.
Limuzyna? Matko jedyna, chyba zaraz znowu zemdleję. Szybko nalałam sobie pełną szklankę zimnej wody i wypiłam łyk za łykiem. Dobra, spokojnie. O szesnastej przyjedzie po mnie limuzyna, która zabierze mnie wprost na galę. Przecież to nic nadzwyczajnego. Po prostu wsiądę i sobie pojadę. Zaraz, czy ja dobrze usłyszałam, że to on załatwił mi wejście na galę? Stałam chwilę w zamyśle, po czym stwierdziłam, że muszę zacząć się zbierać. Ruszyłam w stronę pokoju, ale po drodze jeszcze włączyłam telewizor. Może będą mówić coś o dzisiejszym show. Włączyłam, pogłośniłam tak, żebym wszystko mogła usłyszeć w pokoju i poszłam szukać czegoś, w co mogłabym się ubrać na wieczór. A tak w ogóle, jak ja będę wyglądać z tym szwem i podbitym okiem. To będzie jakaś tragedia. Ale muszę jechać, chcę go poznać, podziękować mu.. Coś nagle zwróciło moją uwagę. Ten głos. Słyszę go. Wybiegłam z pokoju. To dobiega z telewizora. Podeszłam do niego natychmiast i zaczęłam gapić się w ekran z niedowierzaniem. Czarnoskóry, młody mężczyzna o ciemnych, kręconych włosach i czekoladowych oczach porusza się w rytm muzyki, w błyszczącym kostiumie. Śpiewa... To on. Ten delikatny głos, który słyszałam wtedy, gdy kazał wezwać karetkę i dziś drugi raz, w telefonie. Widziałam ten klip i słyszałam tą piosenkę już kilka razy, ale dopiero teraz poznałam ten głos. Z rozwartymi oczami wpatrywałam się w ekran. Nie wierzę. To na pewno on. Michael Jackson...
">
Dodaję dziś pierwszą część opowiadania o Michaelu. Starałam się, aby wyglądało to wszystko w miarę realistycznie i próbowałam wplatać do opowiadania wydarzenia, które faktycznie miały miejsce w życiu Michaela. Mam nadzieję, że będzie się wam podobać. Pamiętajcie, że to dopiero pierwsza część! Proszę, komentujcie. Jeśli powinnam coś poprawić, piszcie. Życzę miłego czytania! :)
Nie mogę uwierzyć, że udało mi się wkręcić na tę imprezę. Co prawda, tylko jako sprzedawczyni napojów, ale w tym momencie to nie jest ważne. Jestem tak bardzo wdzięczna Johnowi. Zazdroszczę mu, że ma takie znajomości w showbiznesie, że mógł nawet załatwić mi wejście na takie wydarzenie. Dzięki niemu nie tylko trochę zarobię, ale zobaczę na żywo uroczystość rozdania nagród American Music Awards! Jestem strasznie podekscytowana. Chyba powinnam jakoś odwdzięczyć się Johnowi, samo dziękuję, to zdecydowanie za mało. W tym momencie z myśli wyrwał mnie dźwięk telefonu. Zerwałam się z fotela i pobiegłam do kuchni, by odebrać.
- Słucham? - Podniosłam słuchawkę.
- Lisa? Cześć. Możesz rozmawiać?
- Hej, pewnie. Bardzo się cieszę, że dzwonisz. - O wilku mowa, pomyślałam.
- I jak, podekscytowana przed jutrzejszym wieczorem?
- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo, w końcu będzie tam tyle sławnych osobowości. Zupełnie inaczej będzie zobaczyć taką galę na żywo, niż w telewizji. A, właśnie... Chcę ci jeszcze raz bardzo podziękować, mam wobec ciebie wielki dług do spłacenia.
- Och, daj spokój. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, dla ciebie wszystko, przecież wiesz młoda. - Zaśmiał się zadziornie, bo wie, że tego nie lubię.
- John, zawsze musisz mnie wkurzać... No dobra, dziś ci daruję, w końcu jestem ci coś winna.
- Zatem, może wpadniesz do mnie na kolację?
- Hmm... W sumie nie mam nic do roboty, więc czemu nie. O której mam być?
- Może być za godzinę? Jeśli się wyrobisz.
- Pewnie, jesteśmy umówieni. Ogarnę się troszkę i zaraz mogę wychodzić.
- Nie ma mowy, jest noc. Zamówię ci taksówkę, wyglądaj przez okno.
- W porządku, dzięki. To do zobaczenia!
- Do zobaczenia! - Odłożył słuchawkę.
W końcu wyrwę się na trochę z domu. Nie widziałam się z Johnym już koło tygodnia, więc spotkanie z nim dobrze mi zrobi. Przebiorę się tylko z tych domowych ubrań w coś bardziej przyzwoitego i mogę wychodzić. Założyłam lekko podarte jeansy i pastelową, liliową koszulę, a włosy związałam w kucyk. Do Johnego nie muszę się stroić, w końcu nawet jak mnie poznał wyglądałam jak ostatni bakus, kiedy to potknęłam się o własną nogę i zaliczyłam glebę na chodniku. Oczywiście to nie wszystko, moja twarz razem z włosami wylądowała w brudnej kałuży. Tak, właśnie taka ze mnie niezdara. Wszyscy przechodnie się na mnie gapili, ale tylko John podbiegł, żeby mi pomóc. Oczywiście nie mógł się powstrzymać ze śmiechu, a ja omal nie spaliłam się ze wstydu. Na szczęście byliśmy blisko jego domu i zaproponował mi, żebym poszła do niego wysuszyć swoje rzeczy i się umyć. Nie mogłam odmówić, bo raczej taka ubabrana błotem nie miałam za wielkiego wyboru. Tak właśnie się poznaliśmy. Od tamtego dnia minęło kilka miesięcy i pomimo tego, że zrobiłam z siebie kompletną idiotkę na oczach tylu ludzi, nie żałuję.
Weszłam do kuchni, stanęłam opierając się biodrem o blat kuchennej szafki i ogryzając jabłko czekałam na taksówkę. Zegarek na moim nadgarstku wskazywał już prawie godzinę dwudziestą, ale nie musiałam się martwić, że wrócę za późno. Odkąd wyprowadziłam się z rodzinnego domu w końcu się w pełni usamodzielniłam i mogę robić co chcę i mimo, że rodzice mieszkają jedynie czterdzieści kilometrów stąd, w końcu czuję się wolna i mam więcej swobody. Oczywiście, na początku było mi trochę ciężko, dziewiętnaście lat spędzonych w domu, z rodziną, a tu nagle przeprowadzka do domu, w którym jestem całkiem sama, w dodatku w miasteczku, w którym nikogo nie znam. Przez kilka pierwszych nocy bałam się spać w tym domu i nie mogłam przez to zmrużyć oka. W końcu poznałam Johnego i jakoś wszystko się ułożyło. Teraz wiem, że przynajmniej brat mnie nie wkurza, a rodzice nie zamartwiają się za każdym razem, kiedy wyjdę z domu, bo nawet nie wiedzą, kiedy mnie w nim nie ma. Mimo to, kocham moją zwariowaną rodzinkę i tęsknię za nimi. Niedługo będę musiała ich odwiedzić.
Z zamysłu wyrwał mnie dźwięk klaksonu. To pewnie taksówka. Wyjrzałam przez okno, tak, przyjechała. Odłożyłam niedokończone jabłko do koszyka z owocami, zabrałam torebkę i wyszłam. Zamknęłam drzwi na klucz, a następnie wsiadłam do taksówki, oczywiście uprzednio potykając się na schodach. Na moje szczęście tym razem się nie przewróciłam.
Taksówka po niedługiej chwili zatrzymała się pod domem Johnego.
- Ile płacę?
- 20$.
- Proszę.
Nie zdążyłam zapłacić, bo John otworzył przednie drzwi samochodu i zatrzymał moją rękę.
- Ja płacę za tą panią. - Powiedział z uśmiechem.
- Oczywiście.
- Dziękuję i dobranoc. - Wysiadłam z auta.
- Dobranoc. - Odpowiedział taksówkarz.
- Nie musiałeś. - Powiedziałam do Johna, na co ten przytulił mnie na przywitanie i dał buziaka w policzek.
- A to za co?
- Po prostu już trochę się za tobą stęskniłem. No, powiem ci, że dziś nawet nie mogę powiedzieć do ciebie "młoda", bo wyglądasz bardzo dojrzale.
- Daj spokój, przecież normalnie wyglądam.
- Może i normalnie, ale pięknie. - Uśmiechnął się i pociągnął mnie za rękę w stronę jego domu.
Nigdy nie prawił mi takich komplementów, zawsze raczej ze mnie żartował i dogryzał na każdym kroku. Takie zachowanie jest aż do niego niepodobne.
John otworzył mi drzwi, weszłam i odruchowo chciałam zapalić światło.
- Nie! Nie zapalaj!
- Dlaczego?
- Chodź. - Obiął mnie jedną ręką w pasie i poprowadził przez przedpokój do niewielkiego saloniku.
- Usiądź tutaj i zaczekaj.
- Dobrze, ale nic nie widzę. Co ty kombinujesz głupku?
Słyszałam tylko jak poszedł do kuchni i zaraz wrócił, jednak było tak ciemno, że nic nie zdołałam zobaczyć. Ciekawe co on chce zrobić. Po chwili ujrzałam zapalającą się świeczkę. Pokój rozświetlił się lekko. Zapalił jeszcze jedną i postawił na komodzie, a zaraz następną, stawiając ją na szafce przy wejściu. Ku moim oczom ukazał się pokój, cały obsypany płatkami róż.
- John... Co to? Co robisz? - Zaniemówiłam. Wyglądało mi to jak scena z filmu romantycznego. Ale John, mój przyjaciel? Pewnie znowu chce mi zrobić jakiś kawał.
- To dla Ciebie. - Wręczył mi wielki bukiet czerwonych róż.
- Ja... Nie wiem co mam powiedzieć. Żartujesz sobie ze mnie, tak?
- Nie, już dłużej nie mogłem tego w sobie dusić. Jesteś taka cudowna. Pociągasz mnie Lisa. Kiedy na ciebie patrzę, mam ochotę... - Nie dokończył.
- Masz ochotę na co? Johny, przecież się przyjaźnimy. - Wstałam z fotela, odkładając kwiaty na stolik obok, podeszłam do Johnego i położyłam mu dłoń na ramię.
- Dla ciebie to jest tylko przyjaźń, tak?
- Przecież nigdy niczego ci nie obiecywałam. Przez cały ten czas odkąd się poznaliśmy byłeś dla mnie jak brat. Ja nic do ciebie nie czuję, John. Przykro mi.
- Ach tak? Niczego mi nie obiecywałaś? W takim razie, kiedy mówiłaś, że mnie kochasz i że jestem najcudowniejszym człowiekiem na świecie, kłamałaś? - Podniósł ton wymachując rękoma.
- Nie to miałam na myśli. Kocham cię jak przyjaciela. Jesteś najcudowniejszym przyjacielem.
- Tyle dla ciebie zrobiłem, a ty tak mi się odpłacasz...
- Myślałam, że robisz to wszystko bezinteresownie, nie spodziewałam się, że będziesz chciał coś w zamian. Przyjaciele tak nie robią.
- Chcę i to dostanę. - Złapał mnie za ramiona i przyparł do ściany.
- Jonh, przestań! Nie jesteś sobą. Proszę cię, porozmawiajmy.
- Chyba nie ma o czym. Z resztą wiem, że tego chcesz. - Jedną ręką mocno chwycił mnie w talii, a drugą zaczął zrywać ze mnie koszulę.
- Ty gnoju, zostaw mnie do cholery! - Krzyczałam i wyrywałam się, ale nie miałam z nim szans. Był ode mnie sporo wyższy i dobrze zbudowany. Chwycił mnie za gardło i jednym, silnym ruchem rzucił na kanapę. Zaczęłam kasłać, bo na chwilę zabrakło mi powietrza. Natychmiast zerwałam się do ucieczki, ale on był szybszy. Podbiegł do mnie i złapał za włosy. Pociągnął mnie za nie z całej siły i rzucił na podłogę. Upadając uderzyłam głową o kant etażerki. Cholernie zabolało. Po chwili z czoła zaczęła kapać mi krew, która zalała mi oczy, tak, że prawie nic nie byłam w stanie zobaczyć.
- Ty psycholu! Odpierdol się! - Płakałam i krzyczałam najgłośniej jak umiałam. Miałam nadzieję, że może któryś z sąsiadów cokolwiek usłyszy, ale chyba się przeliczyłam.
- Nauczę cię, że mi się nie odmawia, mnie się nie odrzuca! - Mówiąc to podszedł do mnie i podniósł mnie za włosy. Prawie nic nie widziałam, ale wiedziałam, że muszę działać szybko. Ból nie pozwalał mi myśleć, ale musiałam coś zrobić. Bez dłuższego zastanowienia kopnęłam mojego oprawcę z całej siły w krocze, po czym ten upadł na ziemię i zaczął zwijać się z bólu. Ruszyłam do ucieczki.
- Ty suko! Zapłacisz mi za to! Jeszcze z Tobą nie skończyłem! - Zaczął mi grozić, ale ja wybiegłam już z domu.
Biegłam najszybciej jak umiałam, jednocześnie starając się nie przewrócić. Ocierałam rękoma oczy z krwi, ale po chwili ponownie nic nie widziałam. Nie myślałam. Chciałam tylko jak najszybciej znaleźć się w domu. Biegłam bez zatrzymania, w porwanym ubraniu, cała pokrwawiona. Przewróciłam się. Nie miałam siły wstać. Leżałam w trawie na poboczu i nie wiedziałam już, czy po twarzy spływają mi łzy, czy krew. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Zobaczyłam jasne światło, chyba jakieś auto.
- Mój Boże! Halo, słyszysz mnie?! Na co się gapicie?! Dzwońcie po karetkę! - To ostatnie słowa jakie usłyszałam, bo chyba na dobre odpłynęłam. Nawet nie wiem, kto je wypowiedział...
Obudziłam się. Otworzyłam oczy i ujrzałam biel. Umarłam. Nie, zaraz, zaczęło mi się rozjaśniać. Jestem... W szpitalu? Usiłowałam podnieść głowę, ale przenikliwy ból w skroniach mi na to nie pozwolił. Tak, już pamiętam. Uciekłam od niego... Zemdlałam w drodze do domu. Co z moją głową? Złapałam się za czoło. Jest całe, ale chyba mam szwy w okolicy brwi. Nagle otworzyły się drzwi od sali.
- Dzień dobry. Widzę, że się pani obudziła. Jak się pani czuje? - Do sali weszła młoda pielęgniarka w białym fartuchu lekarskim.
- Można powiedzieć, że stabilnie...
- Trafiła pani do nas w nie najlepszym stanie, ale okazało się, że jednak nie jest tak źle. Założyliśmy pani siedem szwów na skroni, ponieważ była rozcięta, stąd też było dużo krwi. Powie mi pani, co się wydarzyło?
- Ja... Ja się przewróciłam i uderzyłam głową o kamień.
- I stąd ta porwana koszula, tak?
- Nie.. Tylko... Byłam na imprezie i trochę tam wypiłam, kiedy wracałam do domu zaczepiłam koszulą o coś i porwała się. - Nie chciałam mówić prawdy, nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział.
- Dobrze... Skoro pani tak twierdzi. Daliśmy pani taką koszulę, żeby miała pani w czym wrócić do domu.
- Bardzo dziękuję. Kiedy mnie wypuścicie? - Właśnie w tym momencie przypomniałam sobie o dzisiejszej gali. Po tym wszystkim wcale nie miałam ochoty tam iść, wolałam umrzeć. Niestety, wszystko było już podpisane. Jeśli nie wywiązałabym się z umowy, musiałabym zapłacić niezłą sumę organizatorom uroczystości.
- Za chwilkę zawołam panią na badania, sprawdzimy czy wszystko jest w porządku i jeśli nie będzie źle, to dziś będzie mogła pani wyjść.
- Ja muszę dziś wyjść.
- Wszystko zależy od tego, czy wyniki badań będą pozytywne.
- Dobrze, dziękuję jeszcze raz.
- Nie ma za co, to moja praca. - Uśmiechnęła się i wyszła.
Czułam się fatalnie. Dosłownie jak nic nie warte ścierwo. Jak on mógł mi to zrobić... Mój John? Niedobrze mi się robiło na samą myśl o nim. Po każdym bym się tego spodziewała, ale po nim? Nadal to do mnie nie dociera. Dlaczego? Dlaczego tak mnie wykorzystał? Myśli nie dawały mi spokoju.
- To szuja! - Wykrzyknęłam sama do siebie. Nie mogłam w tym momencie nad sobą zapanować. Zrobiło mi się duszno. Wstałam powoli z łóżka, by się nie przewrócić, bo zawroty głowy wciąż mnie męczyły. Podeszłam do okna, by je otworzyć i odetchnąć świeżym powietrzem. W tym czasie do pomieszczenia weszła ta sama pielęgniarka, z którą przed chwilą rozmawiałam.
- Jest pani gotowa? Doktor wzywa panią na badania.
- Ach tak, już idę. - Wyszłam z sali razem z młodą kobietą.
- Miała pani dużo szczęścia. Gdyby ten młody mężczyzna pani nie znalazł, mogło by się to skończyć o wiele gorzej.
- Wie pani, kto mnie znalazł?
- Oczywiście.
- A więc kto?
- Niestety, nie mogę pani tego powiedzieć. Ten pan bardzo prosił nas o dyskrecję.
- Bardzo panią proszę. Pani na moim miejscu też na pewno chciałaby się dowiedzieć, kto panią uratował. Proszę mi powiedzieć.
- Naprawdę nie mogę. Przykro mi, dałam słowo.
- Ale...
- To tutaj. Proszę wejść. Doktor już na panią czeka. - Przerwała mi, wskazując drzwi i odeszła z uśmiechem.
Przecież muszę wiedzieć, kto mnie uratował, choćby po to, żeby mu podziękować. Muszę się dowiedzieć... Dobra, najpierw badania. Zapukałam, po czym pociągnęłam za klamkę.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, pani Liso. Niech pani usiądzie. Zaraz przejdziemy do sali, gdzie wykonamy badania, ale najpierw muszę zadać pani kilka pytań.
- Dobrze. Zaraz, skąd pan wie, jak mam na imię?
- Młody człowiek, który panią uratował najwyraźniej panią zna.
- Panie doktorze, niech mi pan powie, kto to był.
- Niestety, nie mogę. Przejdźmy do rzeczy. - Zaczął wypytywać mnie o datę urodzenia, nazwisko, miejsce zamieszkania i tak dalej. Nie miałam ze sobą żadnych dokumentów, bo wszystko zostawiłam w domu, a torebka w której miałam portfel została u tego frajera... Chwila, przecież klucze też tam zostały. Jak ja wrócę do domu? No pięknie, będę musiała wyważyć drzwi.
Badania trwały pewnie koło godziny. Na szczęście wszystko jest dobrze i doktor pozwolił mi wrócić do domu.
- Tylko niech pani się oszczędza, panno Liso. Jest pani jeszcze słaba, straciła pani trochę krwi. Mam tu jeszcze dla pani środki przeciwbólowe, teraz również je pani podawaliśmy, ale jak przestaną działać, to rana może panią boleć. Wtedy proszę wziąć jedną, ewentualnie dwie tabletki, ale to już w ostateczności. Proszę nie przesadzić.
- Oczywiście.
- A, właśnie. Niech się pani nie martwi o powrót do domu. Pod szpitalem czeka już na panią opłacona taksówka. To również dla pani. - Oznajmił, wręczając mi małą, białą kopertę.
- Co to jest?
- Niech pani weźmie. Mężczyzna, który panią uratował, bardzo prosił, aby pani to przekazać.
- Wzięłam kopertę, otworzyłam. Zajrzałam do środka i zrobiłam szerokie oczy z niedowierzania.
- Ale ja nie mogę tego przyjąć. Tu jest jakieś 10,000 $.
- To nie jest ode mnie, więc raczej nie ma pani wyboru i musi to pani wziąć. Swoją drogą bardzo hojny ten chłopiec. - Uśmiechnął się.
- Dziękuję, panie doktorze. W takim razie pójdę już. Do widzenia.
- Życzę powodzenia. Niech pani szybko wraca do zdrowia.
Wyszłam. Byłam zszokowana. Trzymałam w ręku kopertę z niemałą sumką pieniędzy, od nieznanego nadawcy. Głupio mi było brać te pieniądze, ale nic nie mogłam zrobić. Kim jest ten mój tajemniczy wybawca? Muszę go jakoś odnaleźć.
Weszłam jeszcze do sali, w której leżałam, żeby sprawdzić czy niczego nie zostawiłam. W zasadzie, co mogłam zostawić, jeśli nic ze sobą nie miałam. Kiedy stanęłam w drzwiach, na szafce stojącej przy szpitalnym łóżku ujrzałam piękny bukiet białych róż. Całe szczęście, że nie czerwonych... Znowu oniemiałam. Natychmiast wzięłam go w rękę i zaczęłam sprawdzać, czy przypadkiem nie ma jakiejś karteczki od nadawcy. Jest!
"Liso, tak bardzo było mi ciebie szkoda, kiedy cię zobaczyłem. Tak bardzo cierpiałaś. Wiem, że lekarze nie chcą ci powiedzieć, kim jestem, ale to ja ich o to prosiłem. Gdyby ktoś się dowiedział, nie miałbym spokoju... Mam nadzieję, że doktor Jones przekazał ci już kopertę. Taksówka również czeka, zawiezie cię prosto do twojego domu. Wracaj do zdrowia. M."
M? Kto to jest, do cholery? Nie mógł się podpisać przynajmniej pełnym imieniem? "Gdyby ktoś się dowiedział, nie miałbym spokoju."- Co to ma znaczyć? Nie dość, że czuję się fatalnie, to jeszcze ktoś każe mi siebie szukać. Nie mam już siły, muszę odpocząć. Chcę wrócić do domu i wszystko sobie przemyśleć.
Wyszłam ze szpitala. Pod samym wyjściem stała taksówka. Nie wiedziałam, czy to ma być ta moja taksówka i zaczęłam rozglądać się po parkingu, w poszukiwaniu innej.
- Przepraszam! Czy pani to Lisa Jenkins? - Z auta stojącego przy wyjściu ze szpitala wychylił się mężczyzna.
- Tak, to ja.
- W takim razie zapraszam do środka. Mam zawieźć panią do domu. Podwózka jest już opłacona.
Wsiadłam do środka, po czym kierowca ruszył w stronę mojego domu. Dokładnie wiedział gdzie ma jechać, w jaką ulicę skręcić. Nic nie rozumiem. Przemierzyliśmy część miasta, przejechaliśmy obok domu Johna.. Serce mnie zabolało, kiedy spojrzałam w jego stronę. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Z oka uroniła mi się łza, jednak szybko ją otarłam. Cały czas chciało mi się płakać, kiedy myślałam o tym wszystkim. Mój jedyny przyjaciel, któremu ufałam jak nikomu, tak bardzo mnie zranił. Nie, on nigdy nie był moim przyjacielem. Chciał mnie tylko wykorzystać. Nienawidzę go. Nienawidzę go najbardziej na świecie.
- No to jesteśmy. - Z refleksji wyrwał mnie głos kierowcy.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Dziękuję za podwiezienie.
- Nie ma za co.
Wysiadłam zatrzaskując drzwi od samochodu. Bez zastanowienia ruszyłam do mojego domu. Chciałam jak najszybciej schować się przed światem. Jest tylko jeden problem, nie mam jak otworzyć drzwi. Pociągnęłam za klamkę, jakbym miała nadzieję, że jednak są otwarte. Spojrzałam pod nogi i ku mojemu zdziwieniu ujrzałam mały, srebrny kluczyk, taki sam jak od drzwi do domu. Skąd się tu wziął? Za dużo zagadek jak na jeden dzień... Włożyłam klucz w zamek drzwi i przekręciłam. Drzwi się otworzyły, a ja w końcu byłam w domu. Zamknęłam za sobą drzwi na dwa zamki. Bałam się, że John coś wykombinuje. Weszłam do kuchni, nalałam wody do szklanki i wypiłam. Byłam bardzo spragniona. Poszłam do pokoju i położyłam się na moim łóżku. Chyba zasnęłam momentalnie, bo nie pamiętam nawet, żebym o czymkolwiek myślała.
Obudziłam się znowu z ogromnym bólem głowy. Sięgnęłam po tabletki przeciwbólowe, które dał mi doktor i wzięłam dwie. Wstałam, poszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Nigdy nie wyglądałam tak fatalnie, nawet wtedy, gdy moja twarz miała bliski kontakt z brudną kałużą. Oprócz siedmiu szwów na prawej skroni, miałam jeszcze wielkiego sińca pod okiem. Nie mówiąc już o podkrążonych powiekach. Wzięłam prysznic. Poczułam się o wiele lepiej, jednak wspomnienia z zeszłej nocy ciągle nie dawały mi spokoju. W tym momencie coś sobie przypomniałam. Przecież dziś ten wieczór! Gala American Music Awards! Cholera, jest już czternasta. Muszę się jeszcze przyszykować i zdążyć na pociąg. Mimo, że wcale nie miałam ochoty jechać, musiałam. Tak naprawdę wolałabym zostać w domu i ryczeć. Chyba nie dam rady. W tym momencie zaczął dzwonić telefon. Poszłam odebrać.
- Halo? - Powiedziałam, ale dopiero po dłuższej chwili ktoś się odezwał.
- Przepraszam, czy dodzwoniłem się do pani Lisy Jenkins? - W słuchawce odezwał się trochę niepewny, dość wysoki jak na mężczyznę głos.
- Tak, a o co chodzi?
- O, jak dobrze. Jak się czujesz?
- Może najpierw się przedstawisz?
- Na razie nie mogę. Jeszcze nie teraz, przepraszam.
- Czy to Ty mnie uratowałeś? - Tak, teraz zaczyna mi się przypominać. Widziałam, jakby przez mgłę... Wtedy, gdy leżałam na ziemi on do mnie podszedł. Ten głos w słuchawce, identyczny. Miał ciemne, kręcone włosy, chyba czarnoskóry, nie widziałam dobrze, bo było ciemno i krew spływając po oczach nie pozwalała mi za wiele zobaczyć. Ale pamiętam jego zapach..
- Tak, to ja. Dzwonię, bo chciałem się tylko dowiedzieć, czy już ci lepiej. Bardzo się o ciebie bałem, wyglądałaś strasznie.
- Dziękuję ci, że mnie znalazłeś, gdyby nie ty, nie wiem co by ze mną było. Chciałabym jednak, żebyś powiedział mi kim jesteś, żebym mogła podziękować ci osobiście, a nie przez telefon.
- Już niedługo, naprawdę. Chciałem ci jeszcze powiedzieć, że zdaję sobie sprawę z tego, że nie masz siły, by przyjechać na uroczystość. Rozumiem to. Jeśli chcesz załatwię wszystko tak, żebyś nie musiała przyjeżdżać. W końcu to również ja załatwiłem ci wejście na galę, więc jeśli chcesz mogę wszystko odwołać. Lepiej będzie, jeśli przez jakiś czas odpoczniesz w domu.
- A czy ty tam będziesz?
- Oczywiście.
- Wiesz, poradzę sobie, niczego nie odwołuj.
- Jesteś pewna?
- Tak, dziękuję jeszcze raz.
- Cała przyjemność po mojej stronie. W takim razie załatwię ci dojazd. Limuzyna podjedzie po ciebie o szesnastej i zawiezie prosto na miejsce. Przed tobą cztery godziny drogi do Hollywood.
- Jaka znowu limuzyna?
- Przepraszam, muszę kończyć. Pamiętaj, o szesnastej, lepiej się szykuj. Pa!
- Czekaj! Ale... - Powiedziałam na próżno, bo tajemniczy nieznajomy już się rozłączył.
Limuzyna? Matko jedyna, chyba zaraz znowu zemdleję. Szybko nalałam sobie pełną szklankę zimnej wody i wypiłam łyk za łykiem. Dobra, spokojnie. O szesnastej przyjedzie po mnie limuzyna, która zabierze mnie wprost na galę. Przecież to nic nadzwyczajnego. Po prostu wsiądę i sobie pojadę. Zaraz, czy ja dobrze usłyszałam, że to on załatwił mi wejście na galę? Stałam chwilę w zamyśle, po czym stwierdziłam, że muszę zacząć się zbierać. Ruszyłam w stronę pokoju, ale po drodze jeszcze włączyłam telewizor. Może będą mówić coś o dzisiejszym show. Włączyłam, pogłośniłam tak, żebym wszystko mogła usłyszeć w pokoju i poszłam szukać czegoś, w co mogłabym się ubrać na wieczór. A tak w ogóle, jak ja będę wyglądać z tym szwem i podbitym okiem. To będzie jakaś tragedia. Ale muszę jechać, chcę go poznać, podziękować mu.. Coś nagle zwróciło moją uwagę. Ten głos. Słyszę go. Wybiegłam z pokoju. To dobiega z telewizora. Podeszłam do niego natychmiast i zaczęłam gapić się w ekran z niedowierzaniem. Czarnoskóry, młody mężczyzna o ciemnych, kręconych włosach i czekoladowych oczach porusza się w rytm muzyki, w błyszczącym kostiumie. Śpiewa... To on. Ten delikatny głos, który słyszałam wtedy, gdy kazał wezwać karetkę i dziś drugi raz, w telefonie. Widziałam ten klip i słyszałam tą piosenkę już kilka razy, ale dopiero teraz poznałam ten głos. Z rozwartymi oczami wpatrywałam się w ekran. Nie wierzę. To na pewno on. Michael Jackson...
">
Subskrybuj:
Posty (Atom)