Dodaję dziś pierwszą część opowiadania o Michaelu. Starałam się, aby wyglądało to wszystko w miarę realistycznie i próbowałam wplatać do opowiadania wydarzenia, które faktycznie miały miejsce w życiu Michaela. Mam nadzieję, że będzie się wam podobać. Pamiętajcie, że to dopiero pierwsza część! Proszę, komentujcie. Jeśli powinnam coś poprawić, piszcie. Życzę miłego czytania! :)
Nie mogę uwierzyć, że udało mi się wkręcić na tę imprezę. Co prawda, tylko jako sprzedawczyni napojów, ale w tym momencie to nie jest ważne. Jestem tak bardzo wdzięczna Johnowi. Zazdroszczę mu, że ma takie znajomości w showbiznesie, że mógł nawet załatwić mi wejście na takie wydarzenie. Dzięki niemu nie tylko trochę zarobię, ale zobaczę na żywo uroczystość rozdania nagród American Music Awards! Jestem strasznie podekscytowana. Chyba powinnam jakoś odwdzięczyć się Johnowi, samo dziękuję, to zdecydowanie za mało. W tym momencie z myśli wyrwał mnie dźwięk telefonu. Zerwałam się z fotela i pobiegłam do kuchni, by odebrać.
- Słucham? - Podniosłam słuchawkę.
- Lisa? Cześć. Możesz rozmawiać?
- Hej, pewnie. Bardzo się cieszę, że dzwonisz. - O wilku mowa, pomyślałam.
- I jak, podekscytowana przed jutrzejszym wieczorem?
- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo, w końcu będzie tam tyle sławnych osobowości. Zupełnie inaczej będzie zobaczyć taką galę na żywo, niż w telewizji. A, właśnie... Chcę ci jeszcze raz bardzo podziękować, mam wobec ciebie wielki dług do spłacenia.
- Och, daj spokój. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, dla ciebie wszystko, przecież wiesz młoda. - Zaśmiał się zadziornie, bo wie, że tego nie lubię.
- John, zawsze musisz mnie wkurzać... No dobra, dziś ci daruję, w końcu jestem ci coś winna.
- Zatem, może wpadniesz do mnie na kolację?
- Hmm... W sumie nie mam nic do roboty, więc czemu nie. O której mam być?
- Może być za godzinę? Jeśli się wyrobisz.
- Pewnie, jesteśmy umówieni. Ogarnę się troszkę i zaraz mogę wychodzić.
- Nie ma mowy, jest noc. Zamówię ci taksówkę, wyglądaj przez okno.
- W porządku, dzięki. To do zobaczenia!
- Do zobaczenia! - Odłożył słuchawkę.
W końcu wyrwę się na trochę z domu. Nie widziałam się z Johnym już koło tygodnia, więc spotkanie z nim dobrze mi zrobi. Przebiorę się tylko z tych domowych ubrań w coś bardziej przyzwoitego i mogę wychodzić. Założyłam lekko podarte jeansy i pastelową, liliową koszulę, a włosy związałam w kucyk. Do Johnego nie muszę się stroić, w końcu nawet jak mnie poznał wyglądałam jak ostatni bakus, kiedy to potknęłam się o własną nogę i zaliczyłam glebę na chodniku. Oczywiście to nie wszystko, moja twarz razem z włosami wylądowała w brudnej kałuży. Tak, właśnie taka ze mnie niezdara. Wszyscy przechodnie się na mnie gapili, ale tylko John podbiegł, żeby mi pomóc. Oczywiście nie mógł się powstrzymać ze śmiechu, a ja omal nie spaliłam się ze wstydu. Na szczęście byliśmy blisko jego domu i zaproponował mi, żebym poszła do niego wysuszyć swoje rzeczy i się umyć. Nie mogłam odmówić, bo raczej taka ubabrana błotem nie miałam za wielkiego wyboru. Tak właśnie się poznaliśmy. Od tamtego dnia minęło kilka miesięcy i pomimo tego, że zrobiłam z siebie kompletną idiotkę na oczach tylu ludzi, nie żałuję.
Weszłam do kuchni, stanęłam opierając się biodrem o blat kuchennej szafki i ogryzając jabłko czekałam na taksówkę. Zegarek na moim nadgarstku wskazywał już prawie godzinę dwudziestą, ale nie musiałam się martwić, że wrócę za późno. Odkąd wyprowadziłam się z rodzinnego domu w końcu się w pełni usamodzielniłam i mogę robić co chcę i mimo, że rodzice mieszkają jedynie czterdzieści kilometrów stąd, w końcu czuję się wolna i mam więcej swobody. Oczywiście, na początku było mi trochę ciężko, dziewiętnaście lat spędzonych w domu, z rodziną, a tu nagle przeprowadzka do domu, w którym jestem całkiem sama, w dodatku w miasteczku, w którym nikogo nie znam. Przez kilka pierwszych nocy bałam się spać w tym domu i nie mogłam przez to zmrużyć oka. W końcu poznałam Johnego i jakoś wszystko się ułożyło. Teraz wiem, że przynajmniej brat mnie nie wkurza, a rodzice nie zamartwiają się za każdym razem, kiedy wyjdę z domu, bo nawet nie wiedzą, kiedy mnie w nim nie ma. Mimo to, kocham moją zwariowaną rodzinkę i tęsknię za nimi. Niedługo będę musiała ich odwiedzić.
Z zamysłu wyrwał mnie dźwięk klaksonu. To pewnie taksówka. Wyjrzałam przez okno, tak, przyjechała. Odłożyłam niedokończone jabłko do koszyka z owocami, zabrałam torebkę i wyszłam. Zamknęłam drzwi na klucz, a następnie wsiadłam do taksówki, oczywiście uprzednio potykając się na schodach. Na moje szczęście tym razem się nie przewróciłam.
Taksówka po niedługiej chwili zatrzymała się pod domem Johnego.
- Ile płacę?
- 20$.
- Proszę.
Nie zdążyłam zapłacić, bo John otworzył przednie drzwi samochodu i zatrzymał moją rękę.
- Ja płacę za tą panią. - Powiedział z uśmiechem.
- Oczywiście.
- Dziękuję i dobranoc. - Wysiadłam z auta.
- Dobranoc. - Odpowiedział taksówkarz.
- Nie musiałeś. - Powiedziałam do Johna, na co ten przytulił mnie na przywitanie i dał buziaka w policzek.
- A to za co?
- Po prostu już trochę się za tobą stęskniłem. No, powiem ci, że dziś nawet nie mogę powiedzieć do ciebie "młoda", bo wyglądasz bardzo dojrzale.
- Daj spokój, przecież normalnie wyglądam.
- Może i normalnie, ale pięknie. - Uśmiechnął się i pociągnął mnie za rękę w stronę jego domu.
Nigdy nie prawił mi takich komplementów, zawsze raczej ze mnie żartował i dogryzał na każdym kroku. Takie zachowanie jest aż do niego niepodobne.
John otworzył mi drzwi, weszłam i odruchowo chciałam zapalić światło.
- Nie! Nie zapalaj!
- Dlaczego?
- Chodź. - Obiął mnie jedną ręką w pasie i poprowadził przez przedpokój do niewielkiego saloniku.
- Usiądź tutaj i zaczekaj.
- Dobrze, ale nic nie widzę. Co ty kombinujesz głupku?
Słyszałam tylko jak poszedł do kuchni i zaraz wrócił, jednak było tak ciemno, że nic nie zdołałam zobaczyć. Ciekawe co on chce zrobić. Po chwili ujrzałam zapalającą się świeczkę. Pokój rozświetlił się lekko. Zapalił jeszcze jedną i postawił na komodzie, a zaraz następną, stawiając ją na szafce przy wejściu. Ku moim oczom ukazał się pokój, cały obsypany płatkami róż.
- John... Co to? Co robisz? - Zaniemówiłam. Wyglądało mi to jak scena z filmu romantycznego. Ale John, mój przyjaciel? Pewnie znowu chce mi zrobić jakiś kawał.
- To dla Ciebie. - Wręczył mi wielki bukiet czerwonych róż.
- Ja... Nie wiem co mam powiedzieć. Żartujesz sobie ze mnie, tak?
- Nie, już dłużej nie mogłem tego w sobie dusić. Jesteś taka cudowna. Pociągasz mnie Lisa. Kiedy na ciebie patrzę, mam ochotę... - Nie dokończył.
- Masz ochotę na co? Johny, przecież się przyjaźnimy. - Wstałam z fotela, odkładając kwiaty na stolik obok, podeszłam do Johnego i położyłam mu dłoń na ramię.
- Dla ciebie to jest tylko przyjaźń, tak?
- Przecież nigdy niczego ci nie obiecywałam. Przez cały ten czas odkąd się poznaliśmy byłeś dla mnie jak brat. Ja nic do ciebie nie czuję, John. Przykro mi.
- Ach tak? Niczego mi nie obiecywałaś? W takim razie, kiedy mówiłaś, że mnie kochasz i że jestem najcudowniejszym człowiekiem na świecie, kłamałaś? - Podniósł ton wymachując rękoma.
- Nie to miałam na myśli. Kocham cię jak przyjaciela. Jesteś najcudowniejszym przyjacielem.
- Tyle dla ciebie zrobiłem, a ty tak mi się odpłacasz...
- Myślałam, że robisz to wszystko bezinteresownie, nie spodziewałam się, że będziesz chciał coś w zamian. Przyjaciele tak nie robią.
- Chcę i to dostanę. - Złapał mnie za ramiona i przyparł do ściany.
- Jonh, przestań! Nie jesteś sobą. Proszę cię, porozmawiajmy.
- Chyba nie ma o czym. Z resztą wiem, że tego chcesz. - Jedną ręką mocno chwycił mnie w talii, a drugą zaczął zrywać ze mnie koszulę.
- Ty gnoju, zostaw mnie do cholery! - Krzyczałam i wyrywałam się, ale nie miałam z nim szans. Był ode mnie sporo wyższy i dobrze zbudowany. Chwycił mnie za gardło i jednym, silnym ruchem rzucił na kanapę. Zaczęłam kasłać, bo na chwilę zabrakło mi powietrza. Natychmiast zerwałam się do ucieczki, ale on był szybszy. Podbiegł do mnie i złapał za włosy. Pociągnął mnie za nie z całej siły i rzucił na podłogę. Upadając uderzyłam głową o kant etażerki. Cholernie zabolało. Po chwili z czoła zaczęła kapać mi krew, która zalała mi oczy, tak, że prawie nic nie byłam w stanie zobaczyć.
- Ty psycholu! Odpierdol się! - Płakałam i krzyczałam najgłośniej jak umiałam. Miałam nadzieję, że może któryś z sąsiadów cokolwiek usłyszy, ale chyba się przeliczyłam.
- Nauczę cię, że mi się nie odmawia, mnie się nie odrzuca! - Mówiąc to podszedł do mnie i podniósł mnie za włosy. Prawie nic nie widziałam, ale wiedziałam, że muszę działać szybko. Ból nie pozwalał mi myśleć, ale musiałam coś zrobić. Bez dłuższego zastanowienia kopnęłam mojego oprawcę z całej siły w krocze, po czym ten upadł na ziemię i zaczął zwijać się z bólu. Ruszyłam do ucieczki.
- Ty suko! Zapłacisz mi za to! Jeszcze z Tobą nie skończyłem! - Zaczął mi grozić, ale ja wybiegłam już z domu.
Biegłam najszybciej jak umiałam, jednocześnie starając się nie przewrócić. Ocierałam rękoma oczy z krwi, ale po chwili ponownie nic nie widziałam. Nie myślałam. Chciałam tylko jak najszybciej znaleźć się w domu. Biegłam bez zatrzymania, w porwanym ubraniu, cała pokrwawiona. Przewróciłam się. Nie miałam siły wstać. Leżałam w trawie na poboczu i nie wiedziałam już, czy po twarzy spływają mi łzy, czy krew. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Zobaczyłam jasne światło, chyba jakieś auto.
- Mój Boże! Halo, słyszysz mnie?! Na co się gapicie?! Dzwońcie po karetkę! - To ostatnie słowa jakie usłyszałam, bo chyba na dobre odpłynęłam. Nawet nie wiem, kto je wypowiedział...
Obudziłam się. Otworzyłam oczy i ujrzałam biel. Umarłam. Nie, zaraz, zaczęło mi się rozjaśniać. Jestem... W szpitalu? Usiłowałam podnieść głowę, ale przenikliwy ból w skroniach mi na to nie pozwolił. Tak, już pamiętam. Uciekłam od niego... Zemdlałam w drodze do domu. Co z moją głową? Złapałam się za czoło. Jest całe, ale chyba mam szwy w okolicy brwi. Nagle otworzyły się drzwi od sali.
- Dzień dobry. Widzę, że się pani obudziła. Jak się pani czuje? - Do sali weszła młoda pielęgniarka w białym fartuchu lekarskim.
- Można powiedzieć, że stabilnie...
- Trafiła pani do nas w nie najlepszym stanie, ale okazało się, że jednak nie jest tak źle. Założyliśmy pani siedem szwów na skroni, ponieważ była rozcięta, stąd też było dużo krwi. Powie mi pani, co się wydarzyło?
- Ja... Ja się przewróciłam i uderzyłam głową o kamień.
- I stąd ta porwana koszula, tak?
- Nie.. Tylko... Byłam na imprezie i trochę tam wypiłam, kiedy wracałam do domu zaczepiłam koszulą o coś i porwała się. - Nie chciałam mówić prawdy, nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział.
- Dobrze... Skoro pani tak twierdzi. Daliśmy pani taką koszulę, żeby miała pani w czym wrócić do domu.
- Bardzo dziękuję. Kiedy mnie wypuścicie? - Właśnie w tym momencie przypomniałam sobie o dzisiejszej gali. Po tym wszystkim wcale nie miałam ochoty tam iść, wolałam umrzeć. Niestety, wszystko było już podpisane. Jeśli nie wywiązałabym się z umowy, musiałabym zapłacić niezłą sumę organizatorom uroczystości.
- Za chwilkę zawołam panią na badania, sprawdzimy czy wszystko jest w porządku i jeśli nie będzie źle, to dziś będzie mogła pani wyjść.
- Ja muszę dziś wyjść.
- Wszystko zależy od tego, czy wyniki badań będą pozytywne.
- Dobrze, dziękuję jeszcze raz.
- Nie ma za co, to moja praca. - Uśmiechnęła się i wyszła.
Czułam się fatalnie. Dosłownie jak nic nie warte ścierwo. Jak on mógł mi to zrobić... Mój John? Niedobrze mi się robiło na samą myśl o nim. Po każdym bym się tego spodziewała, ale po nim? Nadal to do mnie nie dociera. Dlaczego? Dlaczego tak mnie wykorzystał? Myśli nie dawały mi spokoju.
- To szuja! - Wykrzyknęłam sama do siebie. Nie mogłam w tym momencie nad sobą zapanować. Zrobiło mi się duszno. Wstałam powoli z łóżka, by się nie przewrócić, bo zawroty głowy wciąż mnie męczyły. Podeszłam do okna, by je otworzyć i odetchnąć świeżym powietrzem. W tym czasie do pomieszczenia weszła ta sama pielęgniarka, z którą przed chwilą rozmawiałam.
- Jest pani gotowa? Doktor wzywa panią na badania.
- Ach tak, już idę. - Wyszłam z sali razem z młodą kobietą.
- Miała pani dużo szczęścia. Gdyby ten młody mężczyzna pani nie znalazł, mogło by się to skończyć o wiele gorzej.
- Wie pani, kto mnie znalazł?
- Oczywiście.
- A więc kto?
- Niestety, nie mogę pani tego powiedzieć. Ten pan bardzo prosił nas o dyskrecję.
- Bardzo panią proszę. Pani na moim miejscu też na pewno chciałaby się dowiedzieć, kto panią uratował. Proszę mi powiedzieć.
- Naprawdę nie mogę. Przykro mi, dałam słowo.
- Ale...
- To tutaj. Proszę wejść. Doktor już na panią czeka. - Przerwała mi, wskazując drzwi i odeszła z uśmiechem.
Przecież muszę wiedzieć, kto mnie uratował, choćby po to, żeby mu podziękować. Muszę się dowiedzieć... Dobra, najpierw badania. Zapukałam, po czym pociągnęłam za klamkę.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, pani Liso. Niech pani usiądzie. Zaraz przejdziemy do sali, gdzie wykonamy badania, ale najpierw muszę zadać pani kilka pytań.
- Dobrze. Zaraz, skąd pan wie, jak mam na imię?
- Młody człowiek, który panią uratował najwyraźniej panią zna.
- Panie doktorze, niech mi pan powie, kto to był.
- Niestety, nie mogę. Przejdźmy do rzeczy. - Zaczął wypytywać mnie o datę urodzenia, nazwisko, miejsce zamieszkania i tak dalej. Nie miałam ze sobą żadnych dokumentów, bo wszystko zostawiłam w domu, a torebka w której miałam portfel została u tego frajera... Chwila, przecież klucze też tam zostały. Jak ja wrócę do domu? No pięknie, będę musiała wyważyć drzwi.
Badania trwały pewnie koło godziny. Na szczęście wszystko jest dobrze i doktor pozwolił mi wrócić do domu.
- Tylko niech pani się oszczędza, panno Liso. Jest pani jeszcze słaba, straciła pani trochę krwi. Mam tu jeszcze dla pani środki przeciwbólowe, teraz również je pani podawaliśmy, ale jak przestaną działać, to rana może panią boleć. Wtedy proszę wziąć jedną, ewentualnie dwie tabletki, ale to już w ostateczności. Proszę nie przesadzić.
- Oczywiście.
- A, właśnie. Niech się pani nie martwi o powrót do domu. Pod szpitalem czeka już na panią opłacona taksówka. To również dla pani. - Oznajmił, wręczając mi małą, białą kopertę.
- Co to jest?
- Niech pani weźmie. Mężczyzna, który panią uratował, bardzo prosił, aby pani to przekazać.
- Wzięłam kopertę, otworzyłam. Zajrzałam do środka i zrobiłam szerokie oczy z niedowierzania.
- Ale ja nie mogę tego przyjąć. Tu jest jakieś 10,000 $.
- To nie jest ode mnie, więc raczej nie ma pani wyboru i musi to pani wziąć. Swoją drogą bardzo hojny ten chłopiec. - Uśmiechnął się.
- Dziękuję, panie doktorze. W takim razie pójdę już. Do widzenia.
- Życzę powodzenia. Niech pani szybko wraca do zdrowia.
Wyszłam. Byłam zszokowana. Trzymałam w ręku kopertę z niemałą sumką pieniędzy, od nieznanego nadawcy. Głupio mi było brać te pieniądze, ale nic nie mogłam zrobić. Kim jest ten mój tajemniczy wybawca? Muszę go jakoś odnaleźć.
Weszłam jeszcze do sali, w której leżałam, żeby sprawdzić czy niczego nie zostawiłam. W zasadzie, co mogłam zostawić, jeśli nic ze sobą nie miałam. Kiedy stanęłam w drzwiach, na szafce stojącej przy szpitalnym łóżku ujrzałam piękny bukiet białych róż. Całe szczęście, że nie czerwonych... Znowu oniemiałam. Natychmiast wzięłam go w rękę i zaczęłam sprawdzać, czy przypadkiem nie ma jakiejś karteczki od nadawcy. Jest!
"Liso, tak bardzo było mi ciebie szkoda, kiedy cię zobaczyłem. Tak bardzo cierpiałaś. Wiem, że lekarze nie chcą ci powiedzieć, kim jestem, ale to ja ich o to prosiłem. Gdyby ktoś się dowiedział, nie miałbym spokoju... Mam nadzieję, że doktor Jones przekazał ci już kopertę. Taksówka również czeka, zawiezie cię prosto do twojego domu. Wracaj do zdrowia. M."
M? Kto to jest, do cholery? Nie mógł się podpisać przynajmniej pełnym imieniem? "Gdyby ktoś się dowiedział, nie miałbym spokoju."- Co to ma znaczyć? Nie dość, że czuję się fatalnie, to jeszcze ktoś każe mi siebie szukać. Nie mam już siły, muszę odpocząć. Chcę wrócić do domu i wszystko sobie przemyśleć.
Wyszłam ze szpitala. Pod samym wyjściem stała taksówka. Nie wiedziałam, czy to ma być ta moja taksówka i zaczęłam rozglądać się po parkingu, w poszukiwaniu innej.
- Przepraszam! Czy pani to Lisa Jenkins? - Z auta stojącego przy wyjściu ze szpitala wychylił się mężczyzna.
- Tak, to ja.
- W takim razie zapraszam do środka. Mam zawieźć panią do domu. Podwózka jest już opłacona.
Wsiadłam do środka, po czym kierowca ruszył w stronę mojego domu. Dokładnie wiedział gdzie ma jechać, w jaką ulicę skręcić. Nic nie rozumiem. Przemierzyliśmy część miasta, przejechaliśmy obok domu Johna.. Serce mnie zabolało, kiedy spojrzałam w jego stronę. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Z oka uroniła mi się łza, jednak szybko ją otarłam. Cały czas chciało mi się płakać, kiedy myślałam o tym wszystkim. Mój jedyny przyjaciel, któremu ufałam jak nikomu, tak bardzo mnie zranił. Nie, on nigdy nie był moim przyjacielem. Chciał mnie tylko wykorzystać. Nienawidzę go. Nienawidzę go najbardziej na świecie.
- No to jesteśmy. - Z refleksji wyrwał mnie głos kierowcy.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Dziękuję za podwiezienie.
- Nie ma za co.
Wysiadłam zatrzaskując drzwi od samochodu. Bez zastanowienia ruszyłam do mojego domu. Chciałam jak najszybciej schować się przed światem. Jest tylko jeden problem, nie mam jak otworzyć drzwi. Pociągnęłam za klamkę, jakbym miała nadzieję, że jednak są otwarte. Spojrzałam pod nogi i ku mojemu zdziwieniu ujrzałam mały, srebrny kluczyk, taki sam jak od drzwi do domu. Skąd się tu wziął? Za dużo zagadek jak na jeden dzień... Włożyłam klucz w zamek drzwi i przekręciłam. Drzwi się otworzyły, a ja w końcu byłam w domu. Zamknęłam za sobą drzwi na dwa zamki. Bałam się, że John coś wykombinuje. Weszłam do kuchni, nalałam wody do szklanki i wypiłam. Byłam bardzo spragniona. Poszłam do pokoju i położyłam się na moim łóżku. Chyba zasnęłam momentalnie, bo nie pamiętam nawet, żebym o czymkolwiek myślała.
Obudziłam się znowu z ogromnym bólem głowy. Sięgnęłam po tabletki przeciwbólowe, które dał mi doktor i wzięłam dwie. Wstałam, poszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Nigdy nie wyglądałam tak fatalnie, nawet wtedy, gdy moja twarz miała bliski kontakt z brudną kałużą. Oprócz siedmiu szwów na prawej skroni, miałam jeszcze wielkiego sińca pod okiem. Nie mówiąc już o podkrążonych powiekach. Wzięłam prysznic. Poczułam się o wiele lepiej, jednak wspomnienia z zeszłej nocy ciągle nie dawały mi spokoju. W tym momencie coś sobie przypomniałam. Przecież dziś ten wieczór! Gala American Music Awards! Cholera, jest już czternasta. Muszę się jeszcze przyszykować i zdążyć na pociąg. Mimo, że wcale nie miałam ochoty jechać, musiałam. Tak naprawdę wolałabym zostać w domu i ryczeć. Chyba nie dam rady. W tym momencie zaczął dzwonić telefon. Poszłam odebrać.
- Halo? - Powiedziałam, ale dopiero po dłuższej chwili ktoś się odezwał.
- Przepraszam, czy dodzwoniłem się do pani Lisy Jenkins? - W słuchawce odezwał się trochę niepewny, dość wysoki jak na mężczyznę głos.
- Tak, a o co chodzi?
- O, jak dobrze. Jak się czujesz?
- Może najpierw się przedstawisz?
- Na razie nie mogę. Jeszcze nie teraz, przepraszam.
- Czy to Ty mnie uratowałeś? - Tak, teraz zaczyna mi się przypominać. Widziałam, jakby przez mgłę... Wtedy, gdy leżałam na ziemi on do mnie podszedł. Ten głos w słuchawce, identyczny. Miał ciemne, kręcone włosy, chyba czarnoskóry, nie widziałam dobrze, bo było ciemno i krew spływając po oczach nie pozwalała mi za wiele zobaczyć. Ale pamiętam jego zapach..
- Tak, to ja. Dzwonię, bo chciałem się tylko dowiedzieć, czy już ci lepiej. Bardzo się o ciebie bałem, wyglądałaś strasznie.
- Dziękuję ci, że mnie znalazłeś, gdyby nie ty, nie wiem co by ze mną było. Chciałabym jednak, żebyś powiedział mi kim jesteś, żebym mogła podziękować ci osobiście, a nie przez telefon.
- Już niedługo, naprawdę. Chciałem ci jeszcze powiedzieć, że zdaję sobie sprawę z tego, że nie masz siły, by przyjechać na uroczystość. Rozumiem to. Jeśli chcesz załatwię wszystko tak, żebyś nie musiała przyjeżdżać. W końcu to również ja załatwiłem ci wejście na galę, więc jeśli chcesz mogę wszystko odwołać. Lepiej będzie, jeśli przez jakiś czas odpoczniesz w domu.
- A czy ty tam będziesz?
- Oczywiście.
- Wiesz, poradzę sobie, niczego nie odwołuj.
- Jesteś pewna?
- Tak, dziękuję jeszcze raz.
- Cała przyjemność po mojej stronie. W takim razie załatwię ci dojazd. Limuzyna podjedzie po ciebie o szesnastej i zawiezie prosto na miejsce. Przed tobą cztery godziny drogi do Hollywood.
- Jaka znowu limuzyna?
- Przepraszam, muszę kończyć. Pamiętaj, o szesnastej, lepiej się szykuj. Pa!
- Czekaj! Ale... - Powiedziałam na próżno, bo tajemniczy nieznajomy już się rozłączył.
Limuzyna? Matko jedyna, chyba zaraz znowu zemdleję. Szybko nalałam sobie pełną szklankę zimnej wody i wypiłam łyk za łykiem. Dobra, spokojnie. O szesnastej przyjedzie po mnie limuzyna, która zabierze mnie wprost na galę. Przecież to nic nadzwyczajnego. Po prostu wsiądę i sobie pojadę. Zaraz, czy ja dobrze usłyszałam, że to on załatwił mi wejście na galę? Stałam chwilę w zamyśle, po czym stwierdziłam, że muszę zacząć się zbierać. Ruszyłam w stronę pokoju, ale po drodze jeszcze włączyłam telewizor. Może będą mówić coś o dzisiejszym show. Włączyłam, pogłośniłam tak, żebym wszystko mogła usłyszeć w pokoju i poszłam szukać czegoś, w co mogłabym się ubrać na wieczór. A tak w ogóle, jak ja będę wyglądać z tym szwem i podbitym okiem. To będzie jakaś tragedia. Ale muszę jechać, chcę go poznać, podziękować mu.. Coś nagle zwróciło moją uwagę. Ten głos. Słyszę go. Wybiegłam z pokoju. To dobiega z telewizora. Podeszłam do niego natychmiast i zaczęłam gapić się w ekran z niedowierzaniem. Czarnoskóry, młody mężczyzna o ciemnych, kręconych włosach i czekoladowych oczach porusza się w rytm muzyki, w błyszczącym kostiumie. Śpiewa... To on. Ten delikatny głos, który słyszałam wtedy, gdy kazał wezwać karetkę i dziś drugi raz, w telefonie. Widziałam ten klip i słyszałam tą piosenkę już kilka razy, ale dopiero teraz poznałam ten głos. Z rozwartymi oczami wpatrywałam się w ekran. Nie wierzę. To na pewno on. Michael Jackson...
">
Hej.
OdpowiedzUsuńDziewczyno, masz talent! Jak na pierwszą część, naprawdę nieźle... Fajnie, że Mike już się pojawił. Kochający, bezinteresowny, Mike. Taki jakiego znamy i kochamy ;).
Mam jedno zastrzeżenie. Musisz uważać na zmianę czasów. Najpierw pisałaś w teraźniejszości, a potem przeszłaś na przeszłość. Później też Ci się to trochę plątało. Znalazłam też kilka powtórzeń, ale one zdarzają się każdemu. Oprócz tego bardzo ciekawie się rozpoczyna i będę z niecierpliwością czekać na ciąg dalszy ;).
Pozdrawiam,
Gabi.
Dziękuję bardzo za szczerość. :) Będę się starała uważać na zmianę tych czasów. Co do powtórzeń - zdaję sobie sprawę, że się one pojawiają. Przeczytałam cały tekst kilka razy, zanim opublikowałam go na blogu, jednak wszystkiego nie udało mi się wyłapać. Poza tym pisałam tę całą część w nocy, bo akurat wena mnie złapała i zmęczenie już dawało mi się we znaki. :) Oczywiście bardzo się cieszę, że mimo wszystko rozdział się spodobał. Jeśli będzie dobrze szło, kolejna notka z opowiadaniem pojawi się za tydzień.
UsuńRównież pozdrawiam! :)
Ja również uważam, że masz ogromny talent do pisania(tak samo i do rysowania :) )
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia, na pewno będę wpadać :))
Pozdrawiam Cię!
Wielkie dzięki! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.